Policjanci przeszukali ule w lesie pod Lubartowem. Znaleźli skradzione pszczoły. Ich właściciel rozpoznał je po... znamionach.
– Ule stały przez całą zimę, zaglądałem do nich raz czy dwa razy w tygodniu – opowiada właściciel pszczół. – Pojechałem jakiś miesiąc temu. Brakowało siedmiu rodzin, które ktoś zabrał z uli. Każda liczyła od około 12 tys. do 15 tys. owadów. Były w najbardziej intensywnej fazie rozwoju.
Pszczelarz od razu się domyślił, że skradzione pszczoły nie trafiły do przypadkowej osoby. Wartość przedstawiały tylko dla pszczelarza, którzy umiał się nimi zająć.
Pan Tomasz porozwieszał w okolicy ogłoszenia o kradzieży. Odezwało się kilka osób. Policjanci sprawdzali każdy sygnał. – Przed kilkoma dniami przeszukaliśmy kilka pasiek – poinformowała wczoraj Anna Smarzak z lubelskiej policji. – W jednej z nich, położonej wśród lasów, właściciel rozpoznał swoje owady.
Właścicielem pasieki okazał się 53-letni mieszkaniec gminy Lubartów.
Jak udało się rozpoznać pszczoły? – Sam robiłem ramki, z którymi je zabrano – mówi pan Tomasz. – Więc z całą pewnością wiem, że należą do mnie.
Ale to nie wszystko: matki miały na tułowiu znamiona, które naniósł pszczelarz.
Policjanci odzyskali pięć z siedmiu skradzionych rodzin, w jednym z uli były pozostałości kolejnej. Owady wkrótce wrócą do właściciela. Policjanci ustalają, jak trafiły do pszczelarza spod Lubartowa.
– Od lat nie słyszałem, żeby na Lubelszczyźnie skradziono pszczoły, choć takie przypadki zdarzają się w kraju – mówi Stanisław Różyński, prezes Wojewódzkiego Związku Pszczelarzy w Lublinie. – Kiedyś pszczelarze mieli zasady, a jak widać teraz jest z tym różnie.
Prezes potwierdza, że można rozpoznać skradzione owady: dzięki ramkom, z którymi je zabrano oraz naklejonym na tułów pszczelich matek tzw. opalitkach (numerkach).