Prokuratura uważa, że winę za wrześniową katastrofę samolotu z Dęblina ponosi porucznik Jacek R., pilot samolotu. Na wczorajszej rozprawie przed Wojskowym Sądem Garnizonowym w Lublinie oficer nie przyznał się do winy. Uważa, że dowódcy w ogóle nie powinni go wysyłać do latania w terenie górskim.
12 września ub. roku. Jacek R. poleciał na lotnisko w Aleksandrowicach po ośmiu pasażerów. Byli to piloci zespołu akrobatycznego „Biało-Czerwone Iskry”. W drodze powrotnej wleciał do kotliny w Beskidach. Nie udało mu się podnieść samolotu. Uderzył w zbocze. To cud, że nikomu nic się nie stało.
Eksperci, którzy badali przyczyny wypadku uznali, że Jacek R. samowolnie zmienił trasę przelotu. Nie powinien wlatywać do kotliny.
– W kotlinie wystąpiły prądy powietrzne, które nie pozwoliły, żeby samolot wzniósł się i przeleciał nad wzniesieniem – tłumaczył się oficer. Jego zdaniem dowódcy nie powinni go skierować w miejsce, gdzie mogą wystąpić tak niekorzystne warunki pogodowe. – Nie byliśmy przeszkoleni do lotów w górach – przekonywał.
Porucznik skarżył się, że jeden z dowódców tuż po katastrofie, nakazywał mu kłamać na temat przygotowań do lotu. – Miałem mówić, że przed lotem polecił mi przeczytanie rozdziału o lotach w górach – wyjaśniał w sądzie oficer.
Dziś sąd przesłucha świadków. (er)