Tadeusz ze Świdnika wyłudził trzy kredyty. Został zatrzymany i trzy miesiące spędził w areszcie. W marcu sąd zdecydował o jego zwolnieniu. Chwilę później zapadł wyrok: winny i skazany na rok więzienia. Tak przynajmniej twierdził do niedawna wrocławski wymiar sprawiedliwości.
Tymczasem jego dokument miał przy sobie mężczyzna, którego w styczniu zatrzymała wrocławska policja. Choć posługiwał się dowodem zupełnie innego człowieka, policja dała się nabrać. – Nic nie wskazywało, że nie jest człowiekiem, za którego się podawał – mówi kom. Beata Tobiasz z Komendy Miejskiej we Wrocławiu. – Został zatrzymany w areszcie, a następnie zwolniony. Gdy prokuratura poprosiła o ponowne doprowadzenie, wezwanie wysłaliśmy pod adres w Świdniku, bo wydawało się nam, że tam mieszka.
Świdnicka policja o całym zamieszaniu także dowiedziała się dopiero teraz. – Faktycznie, w ciągu ostatnich miesięcy dostaliśmy dwa telefonogramy z komisariatu Wrocław Rakowiec. Prosili nas m.in. o ustalenie, czy ten człowiek mieszka tam, gdzie jest zameldowany. Ale nie wiedzieliśmy, o co chodzi. Dwa razy byliśmy u niego w domu, ale nie udało nam się go zastać i rozmawialiśmy tylko z synem – mówi Ryszard Nalewajko z Komendy Powiatowej Policji w Świdniku.
Wrocławska policja nie potrafi wyjaśnić, dlaczego w jej bazie danych nie znalazła się informacja, że dowód osobisty pana Tadeusza został skradziony. Ale to nie jest jej jedyne zmartwienie. – Teraz szukamy mężczyzny, którego tożsamości nie znamy. I to mimo, że kilka miesięcy siedział w wreszcie – mówi kom. Tobiasz. Jednocześnie zapewnia, że cała sprawa zostanie wyjaśniona. – Ten prawdziwy pan Tadeusz musi tylko osobiście stawić się w naszej prokuraturze – tłumaczy. (am)