Wystarczyło kilka minut, aby ich świat legł w gruzach. Na oczach 15-letniej Sylwii i jej młodszej o rok siostry Eweliny spalił się dom, a w nim mama i tata.
Od dnia, w którym rodzinę Pietroniów z Ratoszyna (gm. Chodel) dotknęła tragedia, minęły już cztery miesiące. Dziewczynki powoli dochodzą do siebie. A dziadkom Lamentom spadł kamień z serca, bo już nie obawiają się, że ktoś zabierze im wnuczki. Sąd Rejonowy w Opolu Lubelskim ustanowił ich rodziną zastępczą i powierzył opiekę nad małoletnimi sierotami.
- Szybko musieliśmy przystosować dom do wymogów stawianych przez kuratora, bo nie przeżylibyśmy chyba, jakby ktoś odebrał nam wnusie - mówi przez łzy Janina Lament, babcia dziewczynek. - To są prawdziwe brylanty, grzeczne, spokojne i takie pracowite.
- Jola całe życie pracowała, a dopiero teraz okazało się, że składki były przekazywane tylko przez jakiś czas. Zabrakło dwóch lat, żeby Sylwia z Ewelinką dostały rentę - przyznaje Monika Bielecka, kuzynka pogorzelców.
Na rentę po drugim rodzicu też nie mogą liczyć. Ich ojciec poszedł do pracy tuż przed tragedią. Rodzina postanowiła zabiegać o rentę specjalną. Myśli również o założeniu sprawy spadkowej. Działka, na której spłonął dom, jest jedynym majątkiem, jaki pozostał sierotom.
Na utrzymanie dziewczynek Lamentowie otrzymują pomoc pieniężną z Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie. Środki te wystarczają jedynie na częściowe pokrycie potrzeb i będą wypłacane do momentu, aż dziewczynki staną się pełnoletnie. Martwią się, co będzie później. Sylwia chce zostać fryzjerką, Ewelina planuje pójść do szkoły policyjnej. Pieniądze, jakie otrzymały do tej pory, gromadzą na koncie.
- Nie wydajemy ich na byle co. Dziadek z babcią nie będą cały czas żyć i nie wiadomo, kiedy te pieniądze się nam przydadzą - przyznają dziewczyny. Teraz myślą o kupnie pomnika na grób rodziców.
Po pożarze z pomocą pogorzelcom przyszło wiele osób. Sąsiedzi, gmina, szkoła, właściciele szklarni, a także miejscowa parafia. Ludzie dobrej woli znaleźli się również w Opolu Lubelskim i Rykach.
- Wspólnymi siłami udało się naprawdę wiele zrobić, ale to wszystko jest przysłowiową kroplą w morzu potrzeb - przyznaje Ireneusz Maj, dyrektor gimnazjum w którym uczą się dziewczynki.
Agnieszka Ciekot