Były szef policji z Białej Podlaskiej pomówiony o łapówkarstwo, siedział w jednej celi z podejrzanymi o zabójstwa. Po wyjściu na wolność był bez pracy. Żeby utrzymać rodzinę, wynajął się do karmienia krów.
W areszcie przesiedział pięć miesięcy. Prokuratura oskarżała go o branie łapówek. Po latach został prawomocnie uniewinniony, ale nie odzyskał stanowiska i został zwykłym policjantem
– Fałszywie pomówione czy jednoznacznie uniewinnione osoby wciąż traktuje się jako przegrane – stwierdził. – Robi się wszystko, żeby nie wróciły na poprzednie stanowiska.
A Szczeklik stracił niemało, robił w policji błyskotliwą karierę. Posłowie i samorządowcy obiecywali mu, że zostanie szefem lubelskiego garnizonu. Tymczasem, znalazł się w piekle: w grudniu 2001 r. trafił do Aresztu Śledczego w Lublinie.
Siedział w dwuosobowej celi, której ściany wysmarowane były krwią. Za "towarzysza” miał podejrzanego o usiłowanie zabójstwa. – Popisywał się siłą, miał jakieś schorzenia psychiczne – opowiada policjant. – Musiałem czujnie sypiać. W zabójstwo był zamieszany również kolejny więzień, z którym dzieliłem celę.
Na spacerniaku Szczeklika nękali przestępcy, którzy o "zapuszkowaniu” komendanta policji dowiedzieli się z… więziennego radiowęzła. Bał się, że zatrują mu jedzenie, bo kuchnię obsługiwali recydywiści. Gdy poprosił wychowawcę, by pomógł mu przetrwać, usłyszał: Czy ma pan inne pytania?
Po wyjściu z aresztu odwrócili się od niego prominentni znajomi. Prywatne śledztwo, jakie podjął, rujnowało go finansowo. Żeby utrzymać rodzinę, wynajął się do pracy w gospodarstwie rolnym jako oborowy.
– Dawałem krowom jeść, wyrzucałem obornik – wspomina. Potem było lepiej, bo został szefem ochrony zakładów mięsnych.
Wyrok w sprawie odszkodowania zapadnie najwcześniej za kilka miesięcy.