Obiekt nie był strzeżony, a przeciwpożarowe hydranty nie działały. Jednak Ratusz nie czuje się winny pożaru na terenie dawnego Zespołu Szkół Samochodowych przy ul. Sulisławickiej, mimo że teren należy do miasta.
Spalony budynek nie był strzeżony. Wcześniej cały teren dawnego ZSS miasto wydzierżawiło prywatnej szkole wyższej z Łodzi. Już wtedy szwankował dozór nad posesją. Podczas akcji ratowniczej dziennikarzy informowano, że z obiektu nadal korzysta łódzka uczelnia. Okazało się to nieprawdą. Główny budynek dzierżawi teraz podległa marszałkowi województwa Szkoła Policealna Pracowników Służb Społecznych. - Ale zgodnie z umową ma dozorować tylko ten gmach. Szkoła nie zgodziła się objąć ochroną pozostałych obiektów - mówi Mirosław Bielawski, zastępca dyrektora Wydziału Geodezji i Gospodarki Nieruchomościami Urzędu Miasta. - Budynki były pozamykane w taki sposób, jak to było możliwe.
• Czy można tu mówić o czyjejś winie?
- Ja się na ten temat na pewno nie będę wypowiadał.
Nikt nie czuje się też winny tego, że na terenie szkoły nie działały hydranty. Strażacy musieli przywozić sobie wodę cysternami. - Za stan tych hydrantów odpowiada miasto - mówi Halina Szyłkajtis, rzecznik lubelskich wodociągów.
Ale Ratusz wykręca się od odpowiedzialności za stan hydrantów. - Nawet gdyby były sprawne, nie nadawałyby się do gaszenia pożaru. Mają zbyt małą średnicę - mówi Mirosław Kalinowski z biura prasowego Urzędu Miasta. - Służyły zapewne do dostarczania wody na użytek hignieniczno-sanitarny, a nie do ochrony przeciwpożarowej.
- To po co utrzymywać hydranty, jeśli nie do gaszenia ognia? Jak mogły służyć do innych celów, jeśli do ich otwarcia używa się specjalistycznego sprzętu, którym dysponują tylko strażacy? I jak woda z hydrantu może służyć do celów bytowych, skoro to jest zupełnie inna instalacja wodna - mnoży pytania Michał Badach, rzecznik straży pożarnej.
Urząd Miasta sugeruje, że przy okolicznych ulicach strażacy mogli znaleźć inne sprawne hydranty, zamiast sprowadzać wodę beczkowozem. - To jest pytanie o to, czy mamy biegać po okolicy i szukać sprawnego hydrantu, czy wsiąść w samochód i pojechać po wodę tam, gdzie wiemy na pewno, że ona jest - mówi Badach.