Znamy już listę zarzutów, które Pawłowi Policzkiewiczowi, szefowi Powiatowej Inspekcji Sanitarnej, stawia przełożony, domagając się jego odwołania. Teraz przyszłością Policzkiewicza zajmie się prezydent Lublina.
Ale Słodziński zbytnio się nie rozpisał. Jako jedyne uzasadnienie wniosku podał utratę zaufania. Prezydent uznał, że to za mało i poprosił o więcej szczegółów. Odpowiedź właśnie wpłynęła do Ratusza.
Słodziński oskarża Policzkiewicza o to, że nie realizuje planów kontroli, skupiając się na akcjach, które mają przynieść rozgłos medialny.
Twierdzi, że w miasto wysyłane są osoby bez przygotowania merytorycznego, a kontrole wykraczają poza zakres ich obowiązków. Wspomina też o braku interwencji w sprawie gromadzenia śmieci w jednym z mieszkań na Czechowie, a także braku monitoringu jakości wody pitnej na podległym mu terenie.
– Nie będę tego komentować – ucina rozmowę Słodziński, gdy pytamy go o tę sprawę.
Policzkiewicz się broni: Jako jedyna stacja w województwie robimy tak wiele kontroli, także w weekendy. Rozgłos pomaga, bo kontrolowani bardziej boją się złej sławy niż mandatu. Zarzut o niekompetencji pracowników jest wzięty z powietrza. A w sprawie śmieci mam pismo od wojewódzkiego inspektora sanitarnego, by nie zajmować się takimi rzeczami.
Teraz ruch należy do Ratusza.
– Obecnie analizujemy pismo Janusza Słodzińskiego, na razie trudno powiedzieć, kiedy zapadną decyzje – mówi Katarzyna Mieczkowska-Czerniak, rzecznik prezydenta miasta.
Przejrzał skład odurzających specyfików i doszedł do wniosku, że można je podciągnąć pod suplementy diety, czyli środki spożywcze. A sklep nie miał pozwolenia na handel żywnością.
Szef lubelskiego sanepidu chciał też badać prostytutki, walczył z łapownictwem – żeby zabezpieczyć się przed próbami korupcji, zaczął nagrywać wszystkie rozmowy, które odbywają się w jego gabinecie. W ostatnich wyborach parlamentarnych bez powodzenia startował do Senatu jako kandydat niezależny.