Alarm bombowy w lubelskim biurze obsługi klientów jednej z sieci komórkowych na szczęście okazał się tylko głupim żartem.
Wszystko zaczęło się dziś przed godz. 9. - Mężczyzna zadzwonił do biura obsługi klientów sieci komórkowej i poinformował, że w budynku operatora przy ul. Chodźki jest podłożona bomba - mówi podkom. Witold Laskowski z lubelskiej policji. - Potem ten sam mężczyzna zadzwonił do nas.
Na miejsce natychmiast pojechali policjanci. A ochrona budynku ewakuowała ponad 300 pracowników będących w środku. - Dostaliśmy komunikat, że mamy opuścić biurowiec - opowiadali na gorąco. - Ale o bombie dowiedzieliśmy się dopiero po wyjściu.
Wszyscy, stojąc na parkingu przed budynkiem, nerwowo spoglądali na zegarki. Bomba, jak zapowiedział niedoszły zamachowiec, miała wybuchnąć godzinę po jego telefonie, czyli ok. godz. 9.48. Nie wybuchła.
Policyjni pirotechnicy wezwani na miejsce pojawili się tam dopiero po godz. 10. - Pędzili na miejsce na sygnale i mieli po drodze kolizję - tłumaczy podkom. Laskowski. - Trzeba było wezwać drugi radiowóz, którym ekipa mogła się dostać na ul. Chodźki. Czasem takie sytuacje się zdarzają.
Na szczęście alarm okazał się fałszywy. Policjanci przeszukali budynek - nie znaleźli ładunku wybuchowego. Wyjaśnianie okoliczności zajścia i poszukiwanie sprawcy trwa. (MB)