Tuż po godz. 22 w internacie Zespołu Szkół Elektronicznych w Lublinie w pokojach uczniów gasną światła.
- To kompletna paranoja. Nie mamy jak się uczyć - skarży się jeden z mieszkańców internatu. - Jedyne miejsce, w którym możemy spokojnie w nocy usiąść z książką, to świetlica. Ale to też trzeba wcześniej uzgodnić z wychowawcą.
A jak wychowawca łaskawy nie jest, to w internacie radzą sobie inaczej. - Skombinowaliśmy wiertarkę udarową i po trochu przewiercaliśmy się przez ściany. Kilka osób musiało stać na czatach. Po przebiciu muru, podłączyliśmy się do świetlówek na korytarzu - opowiadają.
Ale takie metody są ryzykowne. - Kilka osób wyleciało już z internatu - dodaje jeden z mieszkańców. Gdy ktoś nie chce ryzykować, czyta przy świeczce lub z latarką w ręku.
Dlaczego w szkole są stosowane takie metody? Tego od pracowników nie sposób się dowiedzieć. - Taki jest zapis w regulaminie. Wszyscy tak robimy - tłumaczy jedna z wychowawczyń, ale nic więcej nie chce powiedzieć. Odsyła do szefostwa placówki. Ale dyrektorka szkoły Elżbieta Hanc nie chciała rozmawiać na ten temat. Podobnie jak kierowniczka internatu Ewa Buczkowska.
Lubelskie kuratorium oświaty o porządkach panujących w szkole dowiedziało się od nas. - To nie do pomyślenia - oburza się Jolanta Misiak, wicekurator. - Będę interweniować w tej kuriozalnej sprawie.
Zszokowani są psychologowie. - Metody jak z więzienia. Uczniowie w internacie powinni czuć się jak w drugim domu - komentuje Marta Borkowska, szkolny psycholog. - Przecież tam mieszka młodzież, która przygotowuje się do egzaminów, sprawdzianów i bywa że chce to robić w nocy. Każdy ma swój tryb uczenia. Takie metody wychowawcze są nie do przyjęcia. (mb, kp)