Lekarze z Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Lublinie chcą zarabiać 4 tysiące zł. Grożą składaniem wypowiedzeń z pracy.
Szarecki powiedział o piśmie do minister zdrowia Ewy Kopacz informującym o dramacie. Podpisali się pod nim lubelscy parlamentarzyści. - Nie jestem w stanie dać lekarzom trzech średnich krajowych - zaznacza. - Gotów jestem wygospodarować pieniądze na 3200 zł, ale kosztem pogłębiania się zapaści. Dług będzie narastał w tempie 500 tys. zł miesięcznie. Nie będziemy płacić za leki i inne rzeczy.
Lekarze są nieugięci. - Oczekujemy znaczących podwyżek w zamian za pracę ponad przepisowe 48 godzin w tygodniu. W połowie stycznia może dojść do załamania opieki nad pacjentami z powodu wypracowania limitu - ostrzega dr Jacek Rudnik, przewodniczący Związku Zawodowego Lekarzy w DSK. - Na początek chcemy 4 tys. zł. Nasza determinacja jest tak duża, że być może w ślad za hematologami wypowiedzenia złożą też inni. Myślą o tym pracownicy oddziału anestezjologii, chirurgii, oddziału ratunkowego, banku krwi.
Trzymiesięczne wypowiedzenia z pracy 14 hematologów złożyło z końcem roku. - Zrobiliśmy to z ciężkim sercem - mówi dr Teresa Odój, hematolog. - Niektórzy płakali. Oddaliśmy temu oddziałowi i jego pacjentom życie. Pracuję tu od 15 lat, ale za 1700 zł na rękę wyżyć się nie da. Do tego dochodzi olbrzymie obciążenie psychiczne, stres i odpowiedzialność za dzieci chore na nowotwory.
Małgorzata Bardyka, matka chorego na raka 17-latka nie wyobraża sobie przyszłości bez lubelskiej kliniki. - Szokiem była dla mnie choroba syna, szokiem byłoby odejście lekarzy - załamuje ręce. - Syn leczy się tutaj od półtora roku. Nie wiem, gdzie byśmy się podziali. (STEP)