Lubelskie schronisko dla zwierząt powinno częściej sprawdzać dalsze losy swoich podopiecznych oddanych do adopcji. Takie zalecenie wydał Ratusz po kontroli przytułku przy ul. Metalurgicznej. Prowadząca placówkę tłumaczy, że takie kontrole musiałyby się nieraz wiązać nawet z wyjazdami za granicę
Schronisko dla Bezdomnych Zwierząt jest własnością miasta, jednak samorząd nie prowadzi go samodzielnie, tylko w drodze przetargu zleca świadczenie takiej usługi. Jej wykonawcą jest obecnie Specjalistyczna Przychodnia dla Zwierząt Poliwet należąca do Bożeny Kiedrowskiej. Czteroletnia umowa pomiędzy miastem a lecznicą opiewa na blisko 7,9 mln zł i została zawarta pod koniec 2017 r.
Niedawno Urząd Miasta postanowił sprawdzić, jak prowadzący schronisko wywiązują się ze swoich obowiązków. Sami urzędnicy przyznają, że kontrola wypadła pozytywnie, a stwierdzone uchybienia nie miały negatywnych konsekwencji dla działalności placówki.
Kontrolerzy podkreślają, że schronisko powinno uważnie sprawdzać, czy osoby chcące przygarnąć zwierzę, rzeczywiście są godne zaufania, a później oceniać, jak sprawują się nowi opiekunowie adoptowanych zwierząt.
– Pracownicy schroniska w 2018 r. nie przeprowadzili żadnej kontroli przedadopcyjnej – czytamy w piśmie Anny Morow, dyrektor Wydziału Audytu i Kontroli w Urzędzie Miasta Lublin. Wytyka placówce, że zaledwie w 19 spośród 680 ubiegłorocznych przypadków adopcji sprawdziło, jak spisują się nowi właściciele psów, kotów i zwierząt egzotycznych. Oznacza to, że w przypadku większości adoptowanych zwierząt nie wiadomo, czy zapewniono im właściwą opiekę.
Ratusz podkreśla, że umowa na prowadzenie schroniska zobowiązuje prowadzących placówkę do sprawdzania tych kwestii. – Zgodnie z umową schronisko powinno przeprowadzać kontrole przedadopcyjne w uzasadnionych przypadkach, a kontrole poadopcyjne powinny być przeprowadzane w każdym przypadku – przypomina Morow w piśmie przesłanym do schroniska. Przyznaje jednak, że wytknięte nieprawidłowości są spowodowane ograniczoną liczbą pracowników przytuliska przy Metalurgicznej.
– Priorytetem są kontrole poadopcyjne w przypadkach, gdy adoptujący budzi nasze zastrzeżenia lub zwierzę wymaga szczególnej opieki, np. po długotrwałym leczeniu, czy też sprawiało wcześniej problemy behawioralne – przekazuje nam Bożena Kiedrowska, prowadząca lubelskie schronisko. – Około 20 proc. adoptujących szczenięta i kocięta przyjeżdża na zabiegi sterylizacji i kastracji, wtedy widzimy zadowolenie z adopcji i możemy ocenić stan opieki nad zwierzęciem. W przypadku domów tymczasowych jesteśmy w stałym kontakcie z opiekunami i udzielamy wszelkiej pomocy, a w szczególności lekarsko-weterynaryjnej.
Kiedrowska wyjaśnia, że prowadzenie kontroli po adopcjach nie zawsze musi polegać na osobistych wizytach i nie zawsze jest łatwe. – Z uwagi na niechęć adoptujących do przyjmowania nas we własnych domach, pozostajemy często w kontakcie telefonicznym, mailowym czy też za pośrednictwem Facebooka. Czasami podejmujemy wiele prób, żeby móc umówić się na wizytę i wielokrotnie jeździmy pod wskazany adres, ponieważ przekazany nam telefon nie odpowiada, a ostatecznie dowiadujemy się, że numer został zmieniony – podkreśla prowadząca placówkę. – Kolejnym utrudnieniem jest odległość miejsca zamieszkania wielu adoptujących. Około 30 proc. nowych opiekunów zwierząt mieszka poza Lublinem, często w odległych zakątkach Polski, a nawet za granicą.