4 stycznia wieczorem młode małżeństwo wróciło z urlopu. Położyli się spać. Obudził ich telefon od matki. – Chciała zapytać, jak udał się wypoczynek. Ten telefon uratował nam życie – mówią poszkodowani.
Małżonkowie nie czuli się najlepiej, mieli zawroty głowy, wymioty. Wezwali pogotowie. W tym czasie – jak się potem okazało – stężenie czadu w mieszkaniu 8-krotnie przekroczyło dopuszczalne normy. Natychmiast trafili na oddział toksykologii, gdzie przez 4 dni podawano im tlen i kroplówki. – Lekarze powiedzieli nam, że jeszcze chwila i nie byłoby kogo ratować. A moja żona właśnie spodziewa się dziecka – mówi poszkodowany.
– Bezpośrednią przyczyną tego wypadku był zły stan techniczny przewodu kominowego – mówi Wiktor Przeniosło, zastępca powiatowego inspektora nadzoru budowlanego. – Do niego był podłączony piec gazowy w piwnicy, gdzie znajduje się zakład fryzjerski.
To stamtąd przedostały się spaliny. Inspektorat stwierdził, że lokal ten jest użytkowany niezgodnie z przeznaczeniem i w sposób zagrażający zdrowiu i życiu. Wskazał też braki w dokumentacji technicznej i wymaganych pozwoleniach na wykonanie instalacji gazowej.
Prokuratura nie dopatrzyła się jednak uchybień i umorzyła postępowanie. Pani prokurator w uzasadnieniu swej decyzji nie stwierdziła, żeby ktoś popełnił przestępstwo.
– Było zupełnie inaczej – mówią poszkodowani. – Inspektorat budowlany dowiedział się o tej sprawie dopiero 9 stycznia od mojej matki. Pracownicy inspektoratu byli oburzeni, że to matka ich zawiadamia, a nie administracja. Komisja była zdziwiona tym, że kratka wentylacyjna w naszym mieszkaniu nie została zamurowana przed podłączeniem pieca gazowego. A gaz w zakładzie fryzjerskim odłączono dopiero 10 stycznia, a więc 6 dni po wypadku.
– Ja o zdarzeniu dowiedziałam się 7 stycznia – mówi Beata Nadulska, prezes ADM „Śródmieście”. – Na miejsce ściągnęliśmy kominiarzy. Oni uznali, że wszystko jest sprawne.
Małżeństwo wniosło już do prokuratury zażalenie. Ich zdaniem prokuratura nie wzięła pod uwagę wielu faktów: m.in. jak wyglądał odbiór techniczny podłączenia pieca gazowego i kto wydał zezwolenie. Rodzi się także pytanie, dlaczego piec działał aż do 10 stycznia?
Dorota Kazanowska, prokurator, która wydała postanowienie, odmówiła nam jakichkolwiek komentarzy.
– Chcemy tylko poznać, kto w tej sprawie zawinił. Gdyby nie telefon naszej mamy, nie byłoby nas na świecie. Ani naszego dziecka – dodają poszkodowani.