Ministrowie i wiceministrowie muszą zwrócić otrzymane nagrody i przekazać je na rzecz Caritas – ogłosił w czwartek prezes PiS Jarosław Kaczyński. – To bardzo dobra i jedyna słuszna decyzja – komentuje wiceminister z Kraśnika, który najpierw bronił nagród, a teraz musi oddać pieniądze, bo otrzymał ponad 50 tys. zł brutto
Reakcja szefa partii rządzącej to efekt lawiny komentarzy, jaką wywołały informacje o nagrodach przyznanych ministrom i wiceministrom w rządzie Beaty Szydło. W ubiegłym roku wydano na ten cel półtora miliona złotych.
– Przed wyborami powiedziałem, że do polityki nie idzie się dla pieniędzy. I społeczeństwo najwyraźniej to zapamiętało, stąd ta reakcja na nagrody, stąd oczekiwanie daleko idącej skromności w życiu publicznym. Ponieważ wiemy, że jesteśmy dla społeczeństwa, podjęliśmypewne decyzje – mówił Kaczyński, rozpoczynając wczorajszą konferencję w siedzibie PiS.
I ogłosił: Ministrowie konstytucyjni i sekretarze stanu, którzy są politykami, zdecydowali się na przekazanie swoich nagród na cele społeczne, do Caritasu.
Na tym jednak nie koniec. Prezes partii rządzącej zapowiedział złożenie projektu obniżającego o 20 proc. wynagrodzenia posłów i senatorów (obecnie zarabiają oni blisko 10 tys. zł brutto miesięcznie, do tego dochodzi nieopodatkowana dieta w wysokości 25 proc. uposażenia).
Obniżone mają zostać także pensje wójtów, burmistrzów, prezydentów miast, marszałków i starostów oraz ich zastępców. Ponadto zniesione mają zostać dodatkowe świadczenia dla kierownictw spółek skarbu państwa i spółek komunalnych.
– Będziemy z całą stanowczością egzekwować dyscyplinę w tych sprawach. Jeśli ktoś nie będzie chciał głosować za tego rodzaju decyzjami, to straci szanse na miejsce na liście wyborczej i na dalszy udział w polityce – zagroził Kaczyński.
Wśród członków rządu, którzy będą musieli zwrócić pieniądze, są dwaj politycy z województwa lubelskiego. Wśród najwyżej nagrodzonych był prezes PiS w okręgu lubelskim i sekretarz stanu w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej Krzysztof Michałkiewicz, który otrzymał 54,5 tys. zł.
O 3 tys. zł mniej dostał zajmujący to samo stanowisko w Ministerstwie Sportu i Turystyki szef partyjnych struktur w powiecie kraśnickim Jarosław Stawiarski.
– To bardzo dobra i jedyna słuszna decyzja. O tym, że może zapaść, wiedziałem już w ubiegłym tygodniu – odpowiada Stawiarski na pytanie o słowa Kaczyńskiego.
W lutym, gdy na jaw wyszły informacje o wysokości przyznanych premii, mówił: Należy podkreślić, że te kwoty są kwotami brutto. Uważam, że pracowaliśmy rzetelnie. Będąc jednocześnie wiceministrem, zarabiam tyle, co poseł. Te nagrody miały zrekompensować to, że zarobki wiceministrów są relatywnie małe w stosunku chociażby do wynagrodzeń prezesów państwowych spółek.
Nagradzanie polityków partii rządzącej krytykuje rozpoczęta kilka dni temu przez Platformę Obywatelską kampania „Konwój wstydu PiS”. Na ulicach miast w całej Polsce pojawiły się mobilne billboardy informujące o kwotach wypłaconych nagród.
W środę pojawiły się m.in. w Lublinie i Białej Podlaskiej. Wczoraj akcja zawitała do Chełma. – Nagrody, jakie otrzymali ministrowie były wysoce przesadne i dlatego dążymy do tego, aby je oddali – mówił chełmski poseł PO Grzegorz Raniewicz. Dodał, że Polska to nie Dubaj.
W Chełmie „gwiazdą” kampanii Platformy była Małgorzata Sadurska, była posłanka PiS i szefowa Kancelarii Prezydenta, która odeszła z niej do pracy w zarządzie PZU. Przez pół roku zarobiła tam 421 tys. zł.
– Miała prawo podjąć próbę sprawdzenia się w biznesie, ale dlaczego za publiczne pieniądze? – zastanawiał się Stanisław Zmijan, kolejny z posłów PO. (bar)
Dla Dziennika
Prof. Grzegorz Janusz, politolog z UMCS
Decyzja prezesa Kaczyńskiego może być „ucieczką do przodu” po ostatnich sondażach, które część komentatorów wiąże właśnie z nagrodami, a zwłaszcza z wypowiedziami, jakie im towarzyszyły. Biorąc pod uwagę to, że nagrody mają odzwierciadlać wykonaną pracę, a dostały je także osoby wyjątkowo źle oceniane, można to uznać za ukrytą formę dofinansowania. Jeśli chodzi o krytykę, to nie chodziło tu o same premie, ale o ich wysokość.
Zapowiedź obniżenia wynagrodzeń można komentować dwojako. Z jednej strony to wyraz populistycznego podejścia: „Widzicie? My też oszczędzamy”. Ale to także pewna forma ukrócenia żądań ze strony niektórych polityków, którzy uważają, że „im się należy”. To z pewnością ruch, który ma na celu uzyskanie sympatii.