Przynoszą do Zakładu Medycyny Sądowej części garderoby, ręczniki, niedopałki papierosów. Ustalenie, do kogo należą znajdujące się tam ślady genetyczne, kosztuje od 500 zł do 1000 zł.
– Badanie tzw. śladu biologicznego może zlecić każda pełnoletnia osoba – mówi dr hab. Piotr Kozioł, kierownik Katedry i Zakładu Medycyny Sądowej UM.
Na podstawie nawet znikomych ilości śliny, krwi, czy nasienia naukowcy mogą określić profil DNA danej osoby. Koszt takiego badania to 500–1000 zł. Przedmioty ze śladami biologicznymi najczęściej przynoszą kobiety i mężczyźni podejrzewający swojego partnera o zdradę.
– Rocznie trafia do nas około 15 takich spraw – mówi dr hab. Kozioł. – Najczęściej badamy fragmenty materiału wyciętego z bielizny, spodni, spódnicy, czy koszuli. Ale nie przyjmę np. przyniesionego przez męża stanika żony. Ta bielizna nie należy do niego, a ja nie chcę brać udziału w niszczeniu cudzego mienia. Nie miałem za to zastrzeżeń, kiedy kobieta przyniosła prezerwatywę i dla porównania niedopałki papierosów palonych przez kobietę i mężczyznę – tłumaczy naukowiec.
Z badań genetycznych korzystają też detektywi. – Żeby udowodnić zdradę, często wystarczą SMS-y czy e-maile. Jednak w niektórych przypadkach radzimy naszym klientom badania genetyczne śladów biologicznych – przyznaje Ewa Gabryel z agenci detektywistycznej "Dyskrecja” w Lublinie.
O tym, że podejrzliwi małżonkowie stosują różne chwyty, wiedzą prawnicy. – Nie zawsze do końca legalne. Zakładają podsłuchy, ukryte kamery, czy GPS-y w samochodach. Słyszałem też o zleceniach do Zakładu Medycyny Sądowej – mówi Piotr Sendecki, dziekan Okręgowej Izby Adwokackiej w Lublinie.
Jego zdaniem takie praktyki mogą budzić wątpliwości. – Zwłaszcza w sytuacji, gdy naruszane jest prawo do prywatności, inne dobra osobiste czy wykorzystywane są nielegalnie montowane urządzenia służące inwigilacji – podkreśla dziekan.
Zazdrosne żony i mężowie to nie jedyni klienci Zakładu Medycyny Sądowej. W tym roku pracownicy laboratorium badali m.in. garderobę 15-latki.
– Przyniosła ją matka, która chciała upewnić się, czy jej córka nie została zgwałcona. Na imprezie ktoś podał dziewczynie środek odurzający. Okazało się, że 15-latka została wtedy wykorzystana seksualnie – mówi doktor Kozioł. Sprawa nie trafiła jednak do prokuratury. Rodzice obawiali się o dobro dziecka, które mogłyby spotkać dodatkowe nieprzyjemności w szkole po nagłośnieniu tej sprawy.