Wiedzieliście? Choć opłaty za wodę i ścieki nie rujnują domowych budżetów lublinian i są mniej uciążliwe, niż w kilku dużych miastach, to nijak mają się do tych na zachodzie Europy. Do tych wniosków doszła Najwyższa Izba Kontroli porównując ceny i przymierzając je do płac.
Kontrolerzy sprawdzili jak dużą część pieniędzy lubelskie rodziny muszą oddawać miejskim wodociągom. Skąd wiedzieli, ile mamy do wydania? Sięgnęli po statystyczny wskaźnik zwany przeciętnym dochodem rozporządzalnym. Z tego dochodu bez większego niezadowolenia jesteśmy w stanie wydać na wodę i ścieki 3 proc. domowego budżetu. Nazywa się to „górną granicą wartości akceptowalnej społecznie”.
Do granicy w Lublinie nam blisko, bo wodociągom oddajemy 2,79 proc. pieniędzy. Więcej oddaje się w innych miastach, którym przyglądała się Najwyższa Izba Kontroli: w Krakowie, Szczecinie i Poznaniu. Zaś łagodniejsza dla portfeli jest woda we Wrocławiu.
Polacy nie należą jednak do tych, którzy wodę mogą lać beztrosko. Bo w takich Niemczech przeciętne opłaty to ledwie 0,9 proc. domowego budżetu, w Portugalii 0,6 proc., w Holandii jedynie 0,3 proc., a we Włoszech już tylko... 0,2 proc. Tymczasem w Polsce, jak ocenia NIK, woda drożeje i drożeć będzie, a coraz więcej miast przekroczy „akceptowalną społecznie” granicę.
Izba sprawdziła przy okazji, co tkwi w cenach wody. Lubelskie wodociągi wliczały w nią, choć nie miały prawa, także wydatki na reklamę, tłumacząc to „koniecznością dbania o wizerunek”. Wypłynęło to na jaw już wcześniej: w grudniu pisaliśmy, że zdaniem NIK w latach 2013 i 2014 cena metra wody była przez to w Lublinie zawyżona o grosz.
Teraz za to okazuje się, że było tak nie tylko w Lublinie, bo np. mieszkańcy Szczecina biorąc prysznic dokładali się do recytatorskiego turnieju, festynu dla ogrodników, czy koncertu w przystani, bo i za to płaciła tamtejsza spółka, aby w trosce o wizerunek swe logo umieścić na plakatach.