- Po mszy wychodzę cała skostniała. Czasami to aż trudno mi wysiedzieć godzinę w kościele i skupić się na tym, co ksiądz mówi. Szczękam zębami, trzęsę się i czekam, aż przyjdę do domu i napiję się gorącej herbaty - mówi Halina Kuć, wychodząc z kościoła.
- Zimno! Ludzkie nosy czerwone, a księża w płaszczach chodzą do konfesjonałów - żali się kolejna wierna z parafii św. Andrzeja Boboli w Lublinie. Ks. Jerzy Ważny, proboszcz parafii, słyszał już takie uwagi. I przyznaje, że robi, co może, by modlącym się było ciepło. - Zainwestowaliśmy w podgrzewaną podłogę. Jeśli jest bardzo zimno, to już w piątek wieczorem włączam ogrzewanie. Gdy mróz jest mniejszy, to dopiero w sobotę w nocy - tłumaczy ks. Ważny.
Na tygodniu w kościele jest jak w lodówce.
Dlatego w dni powszednie wierni modlą się w kaplicy. Proboszcz pomyślał też o księżach. Ścianę przy konfesjonale ocieplił styropianem. Dopiero o nią oparty jest drewniany konfesjonał. Duchowny zaproponował też, by wierni wchodzili do kościoła zewnętrznymi, głównymi drzwiami, a następnie kierowanie się na boczne drzwi wewnętrzne. - To też miało na celu zaoszczędzenie ciepła - tłumaczy.
Zimą większość parafii niemal wszystkie datki wiernych przeznacza na ogrzewanie kościołów.
A kwoty są niebagatelne. - Żeby ogrzać mój kościół od góry do dołu, od poniedziałku do niedzieli włącznie, potrzebowalibyśmy ok. 30 tys. miesięcznie. Takie nieustające ciepło jest marzeniem każdego proboszcza - przyznaje ks. Ryszard Jurak, proboszcz parafii pw. Świętej Rodziny w Lublinie. - Ale trzeba być realistą i rozsądnie gospodarować środkami. Choć, niewątpliwie, wierni wolą modlić się w ciepłych kościołach.