Nachodzili właścicieli restauracji w Lublinie. Żądali pieniędzy za "ochronę”. Opornych bili albo urządzali burdy przed ich lokalami. Jedną z ofiar tak skatowali metalową rurką i kijem bejsbolowym, że lekarze musieli usunąć jej śledzionę.
Ofiary gangu są zastraszone. - Poszkodowani nawet nie zgłosili nam napadów - mówi nadkomisarz Janusz Wójtowicz, rzecznik lubelskiej policji. - Boją się swoich oprawców, bo to brutalni, bezwzględni bandyci. Atakowali nawet rozbitą butelką. Pobici otarli się o śmierć.
Policja niechętnie udziela informacji na ten temat. Funkcjonariusze nie mówią, jakich kwot żądali bandyci, w jakich dzielnicach Lublina działali i czy zastraszani restauratorzy płacili. Policja zasłania się dobrem śledztwa i pobitych. - To jedna z najtrudniejszych spraw, z jakimi mieliśmy ostatnio do czynienia - przyznaje nadkomisarz Janusz Wójtowicz.
- Haracz to norma w przypadku agencji towarzyskiej - mówi nasz anonimowy informator. - Płacą od kilku do kilkunastu tysięcy złotych miesięcznie, zależnie od obrotów. Bandyci sporadycznie nachodzą właścicieli knajp. Żądają od nich zwykle po kilka tysięcy. Kiedy w lokalach stały automaty hazardowe, płacących haracz było więcej.
Janusz Wójtowicz, rzecznik lubelskiej policji
081 535-44-11. Pod tym numerem znajdą Państwo informacje jak postępować, jak można pomóc policji, a przede wszystkim sobie. Gwarantujemy pełną anonimowość.