Ochroniarze potraktowali mnie gazem i wyrzucili na ulicę, jak przedmiot. Pobili też mojego męża i przyjaciela – tak nasza Czytelniczka opisuje wizytę w lubelskim klubie Shine. Właściciel lokalu wszystkiemu zaprzecza.
Naszej Czytelniczce nie udało się dodzwonić do przyjaciół w środku. Ale razem z grupą innych kobiet dostała się do klubu. – Czekając w korytarzu na resztę, rozmawiałam z ochroniarzem na temat naszej rezerwacji – dodaje pani Marlena. – W trakcie rozmowy dwaj ochroniarze podnieśli mnie, wynieśli i wyrzucili na ulicę. Jak jakiś przedmiot. Spryskali mnie po całej twarzy gazem pieprzowym.
Wtedy zareagowali jej mąż i przyjaciel, którzy stali w kolejce. – Kiedy podnosili mnie z ziemi, zostali osaczeni przez ochronę i przewróceni. Przyjaciel został trzykrotnie uderzony w twarz, mąż rzucony na bruk. Obaj zostali spryskani gazem – opowiada pani Marlena. – Wezwaliśmy policję.
– Patrol prewencji sporządził dokumentację. Czekamy, aż wpłynie do komisariatu – wyjaśnia Andrzej Fijołek z biura prasowego policji w Lublinie. – Oznacza to, że sprawa będzie wyjaśniana. Nie wiadomo jeszcze, czy pod kątem wykroczenia, czy przestępstwa.
Pani Marlena całą sytuację opisała w liście do naszej redakcji
Kierownictwo klubu nie ma sobie nic do zarzucenia
Bogdan Szczepkowicz nie chciał pokazać nam zapisu z monitoringu.
Shine działa od kilku tygodni. Mundurowi byli wzywani na ul. Jasną również 9 marca. Też miało chodzić o interwencję ochrony, ale policjantom nie udało się odnaleźć zgłaszającego.