Stefan K., szef Państwowej Straży Łowieckiej w Lublinie, aresztował myśliwego, którego posądził o kłusowanie. – Nie miał prawa – twierdzi prokurator. Komendanta czeka proces.
Kiedy 8 sierpnia ubiegłego roku Piotr W. wyszedł przed swój dom myśliwski, zobaczył uzbrojonych komendanta i strażnika łowieckiego. Komendant oskarżył go o kłusowanie i pod przymusem zawiózł na policję.
Myśliwy próbował tłumaczyć, że zostawił niezabezpieczony sztucer i amunicję. Wtedy miał usłyszeć: "ch... z nim”.
Wszystko rozegrało się na kilka dni przed wyborami na szefa Koła Łowieckiego nr 5 "Dąbrowa”. Piotr W. twierdzi, że komendant aresztował go, bo chciał utrącić jego kandydaturę na stanowisko łowczego.
Prokuratura ustaliła, że Piotr W. polował legalnie, za to w tarapaty wpadł komendant. Prokurator oskarżył go o przekroczenie uprawnień, bezzasadne zatrzymanie Piotra W. i przymusowe doprowadzenie myśliwego do Posterunku Policji w Siedliszczu.
Według śledczych komendant – jako strażnik łowiecki – mógł zatrzymać myśliwego tylko na gorącym uczynku bądź w pościgu. Za przekroczenie uprawnień szefowi lubelskiej Straży Łowieckiej grozi do trzech lat więzienia. Oskarżony nie przyznał się do winy i odmówił składania wyjaśnień.
– Sąd oceni te zarzuty. Ja się z nimi nie zgadzam – powiedział Dziennikowi Stefan K. O szczegółach nie chciał rozmawiać, bo w piątek miał wolne.
• Czy na czas procesu zawiesi się pan w czynnościach komendanta? – pytamy.
– Nie, dlaczego?
• Dla zachowania podstawowych standardów. – Nie zastanawiałem się. W poniedziałek, jak przyjdę do pracy, to zdecyduję.
Przełożoną komendanta jest wojewoda lubelska. – Sprawa wymaga przeanalizowania – mówi Rafał Przech z biura prasowego Lubelskiego Urzędu Wojewódzkiego. – Teraz nie możemy przedstawić stanowiska w tej sprawie. Jak ustaliliśmy, informacja o zarzutach dla komendanta Straży Łowieckiej trafiła do urzędu w czwartek, a urzędnicy wiedzieli o śledztwie od przesłuchiwanych strażników.