Ludzie boją się, że fale wysyłane przez nadajnik GSM zaszkodzą zdrowiu. I protestują przed montażem kolejnych. Już w dwóch przypadkach zwaśnione strony spotykały się na rozprawach administracyjnych. Prawie jak w sądzie. Obawy mieszkańców czasem się potwierdzają. Bo ludzie projektujący maszty też się mylą.
Protesty zaczynają się zaraz po tym, jak do Urzędu Miasta wpłynie prośba o zgodę na ustawienie nadajnika.
– Zawsze musimy powiadomić ludzi mieszkających w pobliżu anteny. Wysyłamy im pisma. A jeśli jest to więcej niż 19 rodzin, jedziemy na miejsce i wywieszamy ogłoszenie – mówi Tomasz Radzikowski z Urzędu Miasta.
Niemal w każdym przypadku mieszkańcy sprzeciwiają się ustawieniu nadajnika. Żądają od urzędu dokładnych badań, bo chcą wiedzieć, czy nadajnik im nie zaszkodzi.
– Możemy działać tylko tak, jak pozwala ustawa. Jeśli we wniosku wszystko się zgadza, wydajemy pozwolenie – dodaje Radzikowski. Jednak nie każdy wniosek zawiera dokładne pomiary.
Nie tylko lęk o zdrowie jest powodem protestów. Przykład z os. Świt: mieszkańcy uznali, że nadajnik GSM przy ul. Podhalańskiej spowoduje, że ich nieruchomości stracą na wartości. Na Czechowie antenie na domu przy ul. Braci Wieniawskich sprzeciwia się... serwis RTV. – Nadajnik spowoduje zakłócenia w sprzęcie, który naprawiam. I w fonii i w wizji – mówi Mirosław Chmarzyński, szef serwisu. – Jak przyjdzie klient i powie, że coś mu buczy w telewizorze, to jak ja mam ocenić czy po naprawie działa dobrze?
– Poprosimy sieć GSM, by sprawdziła czy ta antena nie będzie zakłócać pracy serwisu – obiecuje Radzikowski. Jutro w sprawie nadajnika przy ul. Braci Wieniawskich odbędzie się specjalna rozprawa administracyjna. Już druga w tym miesiącu.