– Odchodzą kolejni pracownicy, panuje chaos. Spór z dyrekcją trwa – twierdzą pracownicy Regionalnego Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa w Lublinie. Dyrekcja Centrum odpowiada, że konflikt celowo nakręcają związkowcy
Porozumienie, które zostało podpisane w lipcu zakończyło spór zbiorowy związkowców z dyrekcją RCKiK w Lublinie. Jak jednak twierdzą pracownicy, konflikt trwa.
– Nowy regulamin pracy, który dyrekcja już podpisała nie uwzględnia zmian proponowanych przez związki zawodowe, a te były dla nas kluczowe – mówi nam anonimowo jeden z pracowników stacji. – Od listopada zacznie obowiązywać równoważny czas pracy. Za przepracowaną niedzielę będzie przysługiwał wyłącznie dzień wolny. Podczas gdy normą w innych placówkach ochrony zdrowia jest to, że za pracę w niedziele i święta przysługuje dodatek do pensji.
– Dotychczas pracowaliśmy codziennie po 7 godzin 35 minut. Teraz harmonogram pracy może być tak ułożony, że jednego dnia będziemy pracować dwie godziny, a innego już 12 – dodaje inny pracownik. – Panuje chaos, nikt nie wie, jak będzie pracował, bo regulamin tego nie określa. Nie będzie można zaplanować sobie pracy, ani życia rodzinnego, bo z dnia na dzień może się okazać, że jedziemy na akcję terenową na kilka godzin – denerwuje się nasz rozmówca.
– Harmonogram w czasie równoważnym musi być przedstawiony minimum tydzień wcześniej. Sytuacje z dnia na dzień są wyjątkowe, niezależne od pracodawcy. Ten system jest zaakceptowany przez Ministerstwo Zdrowia ze względu na specyfikę pracy w centrach krwiodawstwa, więc jego wprowadzenie jest uzasadnione – tłumaczy Elżbieta Puacz, dyrektor RCKiK w Lublinie.
– W takich warunkach nie da się pracować. Coraz więcej ludzi rezygnuje z pracy, już mamy braki w białym personelu. Odchodzą pielęgniarki i diagności – zaznacza pracownik stacji i dodaje, że cztery oddziały terenowe zostały bez kierowników. – Funkcje kierownicze pełnili lekarze. Po ich rezygnacji z pracy, w oddziałach nie ma na stałe lekarza – mówi nasz rozmówca. – Skracany jest także czas rejestracji dawców, ludzie boją się, że w ogóle zostaną bez pracy.
Zdaniem dyrekcji to normalna sytuacja. – To zwykła rotacja na rynku pracy. Z kolei oddziały terenowe nie zostały bez opieki lekarskiej. Dojeżdżają tam lekarze z innych ośrodków – mówi Puacz.
W stacji trwa kontrola inspekcji pracy. – Każdy, kto nie zgadza się z decyzjami pani dyrektor jest zastraszany. Jedna z naszych koleżanek nie udźwignęła tego wszystkiego psychicznie i jest na zwolnieniu lekarskim. Uważamy, że taka sytuacja ma cechy mobbingu – zaznacza nasz rozmówca. – Inspekcja pracy, w ramach kontroli chciała przeprowadzić ankietę antymobbingową, ale dyrektor nie wyraziła na to zgody. To potwierdza, że ma coś do ukrycia.
– Nie zgodziłam się na ankietę, bo jej wyniki nie byłyby obiektywne. A jeśli działoby się coś złego, to reakcja ministerstwa, które cały czas ma nas pod lupą, byłaby natychmiastowa – zaznacza Puacz i podkreśla, że nie obawia się żadnej kontroli.
Wojewódzka Rada Dialogu Społecznego skierowała wniosek do Ministerstwa Zdrowia o przeprowadzenie audytu w stacji. Z kolei związkowcy zamówili specjalną mszę w intencji poprawy sytuacji w stacji, na którą zaprosili również dyrekcję. Dyrektor Puacz zapowiedziała wczoraj, że przyjdzie.