Rozpoczął się proces księdza z Lublina, oskarżonego o jazdę po pijanemu. Duchowny nie przyznaje się do zarzutów. Jego obrońcy dowodzą, że feralnego dnia samochód pożyczył koledze
53-latek powinien stanąć przed sądem już we wrześniu. Przesłał jednak zwolnienie lekarskie i nie zgodził się na prowadzenie sprawy pod swoją nieobecność. Wczoraj do Sądu Rejonowego Lublin – Zachód trafiło kolejne zwolnienie. Duchowny postanowił jednak, że nie będzie uczestniczył w postępowaniu, a reprezentować będą go obrońcy.
Ksiądz został zatrzymany w lutym tego roku po interwencji kierowcy, któremu wcześniej miał zajechać drogę. Do incydentu doszło przy ul. Filaretów. Pan Piotr jechał w stronę ronda przy ZUS, gdy z ul. Radości tuż przed jego maskę miało wyjechać audi.
– Nie ustąpił nam pierwszeństwa. Mąż musiał wjechać na drugi pas – relacjonowała wczoraj w sądzie żona kierowcy. – Na rondzie audi wjeżdżało na krawężnik. Przez ul. Zana jechało slalomem.
Kierowca audi dotarł do ul. Wileńskiej, zatrzymał się przy jednej z pobliskich plebanii i wszedł do budynku. Pan Piotr pojechał za nim, wzywając wcześniej policję. Kiedy mundurowi dotarli na miejsce, drzwi otworzył im 53-letni duchowny. Miał w organizmie 2,2 promila alkoholu. Zaprzeczył jednak, by wcześniej prowadził auto.
Obrońcy duchownego przekonują, że za kierownicą audi siedział wówczas Edward D., kolega księdza. Miał czasem pożyczać jego auto. Mężczyzna zapewniał, że tak było również we wrześniu.
– Miałem jechać ze znajomą po przyczepkę. W aucie zaświeciły się jednak dwie kontrolki. Dostałem też silnego bólu szyi. Odstawiłem więc samochód sprzed swojego domu pod plebanię – wyjaśniał Edward D. – Zostawiłem kluczyki i wyszedłem tylnymi drzwiami.
Wersji Edwarda D. przeczą zeznania żony pana Piotra. – To nie jest ten mężczyzna, który kierował audi – oświadczyła w sądzie kobieta. – Tamten był tęższy.
– Przez kilka miesięcy zrzuciłem 15 kg ze względu na chorobę – odparł Edward D. Zarówno on, jak i oskarżony mają siwe włosy i są podobnego wzrostu.
Żona pana Piotra zapamiętała, że kierowca audi wysiadając przed plebanią rozmawiał przez telefon. Edward D. zeznał natomiast, że swoją komórkę zostawił w domu. Na siedzeniu auta miał leżeć cudzy telefon. Mężczyzna nie wyjaśnił jednak dokładnie, czy i kiedy go używał.
Sprawa wróci na wokandę pod koniec stycznia. Sąd ma wówczas przesłuchać kierowcę, który wzywał mundurowych oraz interweniującego policjanta. Podczas wczorajszej rozprawy zeznawała również gospodyni księdza. Zapewniała, że nigdy nie widziała duchownego pod wpływem alkoholu.