Biegły z zakresu pożarnictwa, który badał wczoraj zgliszcza szopki, wykluczył zwarcie instalacji elektrycznej. - To nie była przyczyna pożaru - wyjaśnia Edward Szempruch, zastępca prezydenta Lublina. - Biegły przedstawi dziś swoją pisemną opinię. Z tego, co wiem, jest on skłonny uznać, że przyczyną pożaru było podpalenie
Co ustaliła policyjna ekipa śledcza? Na razie nie wiadomo. - W tej chwili formułujemy pytania dla naszych biegłych - wyjaśnia Zygmunt Sochaczewski, z-ca komendanta miejskiego policji w Lublinie. Nadzoruje on całe dochodzenie. - Biegli będą jeszcze badać fragmenty szopki, które zabrano do analizy.
Policja rozmawiała również ze strażnikami miejskimi pełniącymi dyżur w Ratuszu w chwili tragedii i z przechodniem, który pierwszy zawiadomił straż pożarną.
O której to właściwie było
- Z wydruku komputerowego od straży pożarnej wynika, że pierwsze zgłoszenie otrzymali o godz. 22.55 - uważa E. Szempruch.
- Przechodzień zauważył dym wydobywający się z szopki. Zadzwonił do strażaków, a potem pomagał gasić ogień - dodaje Z. Sochaczewski. - Minutę przed 23 na miejscu pojawił się patrol policyjny z ul. Bernardyńskiej.
A kiedy ogień zauważyli strażnicy miejscy, dyżurujący w Ratuszu, kilka metrów od szopki? - Nie wiadomo. Chcemy jeszcze ustalić dokładną chronologię zdarzeń - odpowiada Z. Sochaczewski.
- Strażnicy miejscy o 23 dostrzegli na swoim monitorze, że ktoś wynosi z szopki figurki. Szybko wybiegli przed Ratusz. Myśleli, że to złodzieje. Wtedy jeszcze nie było widać ognia, ponieważ paliło się od strony ul. Koziej. Paliło się też ocieplenie nad zwierzętami i dopiero wtedy strażnicy zauważyli ogień - dodaje Szempruch.
Jeden ze strażników pobiegł wyłączyć prąd. Potem złapał klucze do tylnego wejścia szopki. Jednak tamtędy nie można było wyprowadzić zwierząt. - Nie słyszał już wtedy ich głosów- wyjaśnia zastępca prezydenta. - Prawdopodobnie już nie żyły. Zabił je czad.
Drugi strażnik rozwinął węża strażackiego i zaczął gasić ogień. Wtedy na miejscu pojawiła się straż pożarna, która nie mogła się dostać do zwierząt również od strony sceny.
Czy strażnicy miejscy prawidłowo wypełnili swoje obowiązki? - Trudno w tej chwili odpowiedzieć na to pytanie - przyznaje E. Szempruch. - Według ich relacji działali prawidłowo.
Straż pożarna nie ma zastrzeżeń do ich pracy. Jedynym problemem jest tylko czas reakcji. Czy strażnicy mogli zauważyć ogień wcześniej? Czy to by pomogło? - Gdyby informacja dotarła do nas 5 minut wcześniej, bylibyśmy na miejscu szybciej - mówi Ryszard Starko. - Jeżeli ogień byłby wtedy w zarodku, to szopkę można by uratować. Być może także zwierzęta.
Zawiódł monitoring
Jedno jest pewne: nie było żadnego planu na wypadek takiej właśnie sytuacji. - To mi się u strażników miejskich nie podoba. Nie mieli oni żadnego opracowanego sposobu działania. Był tylko podłączony na stałe wąż strażacki - mówi E. Szempruch.
Zawiódł też monitoring. Obraz z kamery nie był nigdzie rejestrowany. Policja będzie musiała się posiłkować nagraniami z kamer umieszczonych w pobliskim banku. - Ten monitoring jest bezużyteczny. Nigdy nie było urządzenia nagrywającego. Poza tym, to zwykle kamery przemysłowe, na których nie można nawet zrobić zbliżenia. Nic by nie było widać - dodaje E. Szempruch.
W marcu ma się zakończyć przetarg na nowoczesny system monitoringu. W budżecie miejskim na ten rok przeznaczono 150 tys. zł. Osiem nowoczesnych kamer ma się pojawić w centrum miasta w połowie roku. Czy tak się stanie?
Na pewno za rok będzie nowa szopka. Ze zwierzętami. Tym razem będą one zabierane na noc.
A dlaczego nie zrobiono tego w tym roku? - Bo dotychczas wszystko było w porządku. Kto mógł przewidzieć taką sytuację? - odpowiada E. Szempruch. - W nowej szopce będzie też tylne wyjście dla zwierząt.
Nie chcieli ubezpieczyć szopki
Pożar szopki to również straty finansowe w wysokości ok. 90 tys. zł. Większość ma pokryć ubezpieczenie. Chodzi tu jednak o straty w sprzęcie oświetleniowo-nagłaśniającym. Bo samej szopki nie chciała ubezpieczyć żadna firma.
Rozmowa z Ireneuszem Hajczukiem, komendantem lubelskiej Straży Miejskiej
• Dwóch strażników pełniło w sobotnią noc dyżur w Ratuszu. To kilka metrów od szopki. W dyżurce mieli również monitor pokazujący obraz z kamery skierowanej na stajenkę. Jednak pożar zauważyli już po tym, jak została zawiadomiona straż pożarna, a ich uwagę zwrócił dopiero jeden z przechodniów, który próbował ratować sprzęt i figurki. Dlaczego?
- Nie wiem. Nie potrafię tego wyjaśnić. Na pewno nie spali i nie było żadnego "niechciejstwa”. To dobrzy strażnicy. Byli też badani przez policję alkomatem. Byli trzeźwi.
• Jak pan ocenia ich działania?
- Bardzo dobrze. Jak wynika z moich informacji, należycie wypełnili swoje obowiązki. Jeden wyłączył prąd i otworzył tylne wejście do szopki. Drugi użył węża do gaszenia pożaru. Oni przeszli samych siebie.
• Strażnicy otworzyli tylne wejście niepotrzebnie. Nie wiedzieli, że tędy nie da się wyprowadzić zwierząt?
- Nikt im takich informacji nie udzielił.
• Jakie mieli zadania?
- Ochrona Ratusza i przyjmowanie informacji o wszelkich nieprawidłowościach. I oczywiście ścisła współpraca z policją, strażą i innymi służbami.
• Czy mieli również ochraniać szopkę?
- Urząd Miasta zwrócił się do mnie z prośbą o dodatkowe patrole wokół szopki w godzinach od 7 rano do 21. Czyli w godzinach naszej pracy. Te patrole były i zwracały baczną uwagę także na przeciwpożarowe zabezpieczenie stajenki. Do dyspozycji były też inne patrole. Ale tylko do godz. 21. To wynika z regulaminu pracy UM. Gdyby poczyniono odpowiednie ustalenia w UM, to strażnicy mogliby pilnować budowli do 2 w nocy. Natomiast dyżurni w Ratuszu nie ochraniali szopki.
• W ogóle nie zwracali na nią uwagi?
- Wręcz przeciwnie. To było ich oczko w głowie. W ciągu tych czterech lat strażnicy udaremnili pięć prób jej podpalenia. Zawsze na nią zwracali uwagę. Ale strażnicy nie mają obowiązku non stop patrzeć w ekran.
• Czy powinna stanąć nowa szopka?
- Oczywiście. I to ze zwierzętami. Ktoś jednak powinien pełnić całodobowy dyżur wewnątrz budowli. Po drugie, w szopce powinno być wyjście ewakuacyjne dla zwierząt.
Pytał Radomir Wiśniewski