Kurator sądowy, szkoła, opieka społeczna - wszyscy od lat wiedzieli o strasznych warunkach, w których rodzina przetrzymywała 17-letniego Andrzeja. A jednak upośledzony chłopiec dopiero przed tygodniem został umieszczony w ośrodku opiekuńczym. Dlaczego?
Sprawę opisaliśmy wczoraj. Andrzej całe życie spędził zamknięty w domu. Nie ma tam wody, a zamiast podłogi jest klepisko. O sytuacji chłopca szkoła wiedziała od co najmniej połowy lat 90. Jacek Wójcik, dyrektor SP w Stasinie, zorientował się, że chłopak nie chodzi do szkoły. Andrzej dostał skierowanie do specjalnego ośrodka wychowawczego w Lublinie. - Wysyłaliśmy upomnienia rodzinie, wnioskowaliśmy o nałożenie kary, a w 1997 roku skierowaliśmy sprawę do wydziału rodzinnego Sądu Rejonowego w Lublinie - mówi dyrektor.
W 1998 roku sąd postanowił ograniczyć władzę rodzicielską nad Andrzejem i oddać go pod dozór kuratora sądowego. Dlaczego już wówczas nie zdecydował o zabraniu go rodzinie? - Sugerował się opinią z ośrodka diagnostycznego, z której wynikało, że chłopiec powinien zostać z rodziną i być dowożony do placówki wychowawczej - mówi Barbara du Chateau, rzecznik Sądu Okręgowego w Lublinie.
Mijały lata, a rodzina Andrzeja nie chciała słyszeć o oddaniu go do ośrodka. W opiece społecznej pęczniała teczka dotycząca jego sprawy. - Mogliśmy tylko wnioskować o umieszczenie go w placówce opiekuńczej i to robiliśmy - mówi Grażyna Zawadzka, kierownik Ośrodka Pomocy Społecznej w Konopnicy. - Staraliśmy się też o zgodę rodziny na taki krok. O wiele większe możliwości miał kurator.
Beata Siedlecka-Bajun, kurator Andrzeja, nie chciała rozmawiać o sprawie chłopca. Sąd ponownie zajął się jego sprawą dopiero w marcu 2002 roku. Znowu na wniosek szkoły. Po blisko rocznym postępowaniu opiekuńczym zdecydował o przymusowym umieszczeniu chłopca w ośrodku opiekuńczym w Załuczu.
Teraz wychowawcy obserwują Andrzeja, żeby ustalić jakiej poddać go terapii. Zauważyli, że pozytywnie reaguje na dzieci. Chłopiec patrzy na innych wychowanków i zaczyna ich naśladować. Próbuje jeść tak jak one - widelcem, a nie rękami. To dobrze rokuje.
W niedzielę odwiedzili chłopca babcia i wujek, jednak jak twierdzą pracownicy ośrodka, nie wykazywał zainteresowania rodziną. - Widząc babcię wrócił do jedzenia ręką. Był przestraszony - mówi Jan Wasilewicz.
Wychowawcy w ośrodku podkreślają, że teraz najważniejsze dla chłopca jest, aby jak najdłużej pozostał w placówce. Zgodnie z prawem, kiedy ukończy osiemnaście lat, opiekunowie będą mogli zabrać go do domu. Od jego babki już usłyszeli, że nie wierzy w to, żeby chłopiec był w stanie czegoś się nauczyć i chce żeby wnuczek jak najszybciej wrócił do domu.
Dlaczego tak długo?
- Nie znam akt sprawy, ale uważam, że być może kurator był bezczynny. Cztery lata to zbyt długo. Jeśli widział, że nie doszło do umieszczenia dziecka w placówce opiekuńczej, to powinien zainicjować, żeby to sąd podjął taką decyzję. A sygnał przyszedł dopiero ze szkoły.