Zawsze cichy i spokojny. Raz w życiu postanowił zaszaleć. Listonosz z Lublina ukradł 23 tys. zł pocztowych pieniędzy. Wydalł je na alkohol, samochody i kobiety. Po czterech dniach szaleństw zgłosił się na policję.
Takiego wyczynu nikt się po 31-letnim Arturze W. nie spodziewał. Przez lata zwierzchnicy nie mieli do niego większych zastrzeżeń. Brał rano listy i przekazy, a potem sumiennie dostarczał je adresatom. Po raz pierwszy coś w nim pękło 17 maja. - Podrabiając podpis jednej z mieszkanek Lublina, przywłaszczył sobie prawie dwa tysiące złotych emerytury. - A potem pieniądze przegrał w salonie gier losowych - mówi Andrzej Lepieszko, zastępca prokuratora okręgowego w Lublinie.
Następnego dnia miał roznieść emerytom i rencistom ponad 23 tys. zł. O ósmej rano przeszedł do pracy, wziął pieniądze i zniknął. O godz. 9 rano pojawił się w komisie samochodowym przy ul. Lubartowskiej w Lublinie. Kupił poloneza caro za 5,6 ty. zł. Zaopatrzył się też w sprzęt wędkarski.
Autem pomknął do Warszawy. Wieczór spędził na hulance z przypadkowym towarzystwem. Samochód się jednak popsuł, więc następnego dnia listonosz wrócił do Lublina taksówką. W mieście przesiadł się do innej taksówki i kazał się wieźć do Firleja. Przez noc bawił się w hotelu. Trzeciego dnia pojechał taksówką do agencji towarzyskiej w Ciecierzynie. W kieszeni miał jeszcze parę tysięcy. Ale gotówka topniała z każdą godziną. 22 maja w kieszeni zrobiło się pusto. Za ostatnie pieniądze zamówił ostatni kurs....do komendy policji.
Kiedy Artur W. balował, policja go szukała. Formalnie jako zaginionego, choć od początku wszystko wskazywało, że poszedł w Polskę z pieniędzmi. W jego szafce pocztowcy znaleźli torbę i służbowe ubranie. A w urzędzie przesyłki, które miał dostarczyć adresatom.
- Chciałem przez te kilka dni skorzystać z życia - tłumaczył listonosz policjantom. - Bawić się, zapomnieć o problemach.
Prokuratura poleciła, żeby Artura W. przebadali psychiatrzy. Uznali, że był poczytalny.