Ratusz szuka firmy, której zleci odławianie dzikich zwierząt z ulic. Ma ją wzywać, gdy trzeba będzie się zająć pisklęciem lub zbłąkanym łosiem. Takich przypadków są setki
Od początku roku na zlecenie Ratusza zebrano z miasta już 298 dzikich zwierząt, które znalazły w niezbyt bezpiecznym dla nich miejscu. 4 zwierzęta zdołały uciec lub ich nie znaleziono. Te, które tego wymagały, zostały poddane leczeniu. Pozostałym od razu zwracano wolność, ale w bardziej odpowiednim dla nich miejscu.
Wśród tych zwierząt najwięcej było... ptaków. Nie lisów, nie dzików, a właśnie ptaków, dokładnie 232. Dlaczego aż tyle? Wystarczy, że ktoś znajdzie bezradne pisklę albo kawkę ze złamanym skrzydłem i ptak trafia do miejskiej tabeli.
W wykazie tegorocznych interwencji można też znaleźć: 23 sarny, 16 lisów, 12 jeży, 6 łosi, 4 zające, 3 szczury, 2 króliki, 2 nietoperze, 1 kunę i 1 wiewiórkę. Na liście nie ma ani jednego dzika, bo wbrew oczekiwaniom Ratusza żaden nie dał się złapać do klatki-pułapki, w której pachniała przynęta.
Do takich wezwań wysyłane jest Lubelskie Centrum Małych Zwierząt z ul. Stefczyka, ale umowa między miastem a lecznicą właśnie się kończy, bo wyczerpują się zapisane w niej limity. – Trudno przewidzieć z góry ile dokładnie interwencji będzie trzeba podjąć – tłumaczy Olga Mazurek-Podleśna z Urzędu Miasta.
Ratusz szuka już kogoś, kto będzie czekać w pogotowiu i jeśli dostanie sygnał o błąkającym się zwierzęciu, będzie wiedział co zrobić. Dyżury mają być, jak dotychczas, pełnione całodobowo. Obowiązkiem lecznicy będzie niezwłoczny przyjazd na miejsce i podanie zwierzęciu, w razie takiej potrzeby, środka usypiającego. Zwierzę ma być później odwiezione w bezpieczne miejsce lub skierowane na leczenie. Nowy kontrakt będzie obowiązywać do końca roku.