Ośrodek dla trudnej młodzieży prowadzony w Lublinie przez kapucynów nie przyjmie już podopiecznych. Nie spodobał się okolicznym mieszkańcom
Dom przy ul. Jaworowskiego działa od lutego, kapucyni mieli w planie powiększenie ośrodka. Okoliczni mieszkańcy protestowali przeciwko rozbudowie. Uważali, że ośrodek działa bezprawnie, bo nie doszło do zmiany sposobu użytkowania budynku mieszkalnego na budynek użyteczności publicznej. Nie odpowiadało im również to, że na cichej osiedlowej uliczce powstaje ośrodek, do którego codziennie przychodzić będzie młodzież, która może sprawiać różnorakie kłopoty.
– Nikt nas też nigdy nie zapytał o zdanie – mówią mieszkańcy. – Uważamy, że nie tak powinno się załatwiać takie sprawy. Dlatego pisaliśmy protesty.
Pismo w tej sprawie trafiło m.in. do Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego w Lublinie.
– Po kontroli nadzoru zdecydowaliśmy, że placówka przestanie działać 27 marca – mówi ojciec Jurgen. – Faktycznie nie dopełniliśmy zmiany sposobu użytkowania budynku, nie mniej bez protestów sąsiadów zapewne nie musielibyśmy podejmować tak drastycznych decyzji, a sprawę można by uregulować bez wyrzucania na bruk naszych podopiecznych.
Trzech zakonników i sześciu zatrudnionych wychowawców zajmowało się 28 młodymi ludźmi, którzy przychodzili tu codziennie na zajęcia. Dom przeznaczony był dla dzieci od 13 do 18 roku życia mających trudności w szkole, w rodzinie, czy trudności w rozwoju osobistym. Wychowankowie typowani byli przez pedagogów szkolnych i choć ośrodek działał krótko, była już lista oczekujących. Dom był współfinansowany przez Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie. Jego dyrektor Antoni Rudnik powiedział nam, że oferta pracy z trudną młodzieżą złożona przez kapucynów została najwyżej oceniona przez niezależny zespół, stąd też nie było wahań, by tę inicjatywę poprzeć.
– Nie wyobrażam sobie zamknięcia domu – mówi matka jednego z podopiecznych. – Syn już zrobił olbrzymie postępy, a mieliśmy z nim poważne problemy wychowawcze.
Ojciec Jurgen podkreśla, że będzie się starał o to, by dopełnić formalności. Trudno jednak przewidzieć, jak długo dom będzie zamknięty.
– Zastanawiamy się, co będzie z zatrudnionymi wychowawcami i kucharkami – mówi ojciec Jurgen. – Zrobimy co w naszej mocy, żeby wspólnie przetrwać i nie zwalniać ich z pracy. •