Bardzo miła dla oka i nad wyraz fotogeniczna była tegoroczna edycja Nocy Kultury pokazująca Lublin takim, jakim chciałoby się go widzieć częściej.
Przepięknie wyglądała kwitnąca Brama Rybna, wieżę ciśnień chciałoby się mieć już na stałe, ale taką prawdziwą. I na dłużej chciałoby się też zatrzymać balony, które wraz ze swymi wyrazistymi pasażerami cieszyły oko na ulicy Grodzkiej.
Na dobre można było się zanurzyć w przestrzeni ul. Furmańskiej z jej lampionowymi miniaturami kamienic, obfotografowywaną do granic wytrzymałości rybą, która utknęła w bramie kamienicy i całą resztą świecących konstrukcji, które zaczarowały ten mało popularny zakątek Starego Miasta. Nie tylko zaczarowały, ale i otwierały oczy na istnienie przestrzeni tak prozaicznej, a dającej się odmienić w miejsce tak ciekawe. To lekcja na przyszłość, że warto szukać miejsc do odmiany. Dobrze by było odrobić teraz pracę domową.
Inną lekcję odrobili organizatorzy, którzy nie rozwlekali atrakcji jak wtedy, gdy namawiali na spacer wzdłuż al. Unii Lubelskiej, co niepotrzebnie wydłużało dystans, a pokonana droga nie była sowicie wynagrodzona atrakcjami. Tegoroczna edycja była skupiona na Starym Mieście, a atrakcje były skondensowane w stopniu dającym widzowi uczucie sytości.
Szkoda psuć tę laurkę, ale nie da się przemilczeć tego, że Centrum Spotkania Kultur zrobiło sobie wizerunkową krzywdę wieszając na fasadach staromiejskich kamienic dwie olbrzymie reklamy: jedną dotyczącą bieżącego wydarzenia, drugą anonsującą wrześniowe.
Zabytkowe kamienice w zabytkowym sercu miasta potraktowano jak stację trafo na peryferyjnym osiedlu. Zabrakło tu dobrego smaku, a po wszystkim również taktu, bo choć reklamy szybko zdjęto pod naporem krytyki, to dyrektor CSK zamiast zwyczajnie przeprosić stwierdził, że „zaistniała sytuacja to doskonały moment do zadania pytania o naszą wspólną przestrzeń”. To nowatorskie: narozrabiać i uznać to za okazję do dyskusji o manierach.
Wpadka z reklamami ma też swoją dobrą stronę. Pokazała, że obok estetycznej krzywdy wciąż nie przechodzimy obojętnie i że wciąż mamy co szpecić, zatem mamy się też czym chwalić.