• Pamięta pan swoje pierwsze dni w Lubelskiej Fundacji Rozwoju?
- Pamiętam, bo to były zupełnie inne czasy. Dostaliśmy do dyspozycji dwa pomieszczenia przy ul. Zana, gdzie zresztą przez całe lata sąsiadowaliśmy z redakcją „Dziennika Wschodniego”. Ciekawe było to, że w tych lokalach nie było mebli i jednym z naszych pierwszych zadań było ich „zorganizowanie” poprzez darowiznę od kogoś, bo jako fundacja dysponowaliśmy niezbyt dużymi środkami, żeby zaczynać od kupna mebli. Rejestracja miała miejsce 4 września 1991 roku i w kolejnych dniach zaczęliśmy funkcjonowanie. 25 września w Urzędzie Wojewódzkim miała miejsca szczególna uroczystość inauguracji działalności Lubelskiej Fundacji Rozwoju z udziałem ówczesnego premiera Jana Krzysztofa Bieleckiego. Pierwsze miesiące poświęciliśmy sprawom organizacyjnym. W tym czasie podjęliśmy decyzję o utworzeniu oddziału w Lubartowie, gdzie zapowiedziano zwolnienia w związku z likwidacją tamtejszej Unitry. To były nasze pierwsze kroki skierowane do osób zagrożonych utratą pracy. Potem tworzyliśmy kolejne oddziały. Początkom towarzyszyło dużo niewiadomych, bo mieliśmy bardzo szeroko zakreślone cele i wielu wiedziało „lepiej” od nas, jak je realizować. Ale nie każdy miał świadomość, że to kosztuje. Nasze wizje rozwoju i „doradców” różniły się. Z dzisiejszej perspektywy mogę ocenić, że było ciężko, bo instytucji takich jak nasza do tej pory w Europie Środkowo-Wschodniej zwyczajnie nie było. Najpierw musieliśmy trochę terminować, zobaczyć jak to działa w innych krajach.