Stawiane w nadmiarze barierki szpecą miasto – twierdzą autorzy środowej akcji, którzy wzięli na celownik wygrodzenia w pobliżu al. Solidarności oraz ul. Ćwiklińskiej. Na terenie Lublina doliczyli się ponad kilometra płotków, które ich zdaniem są zbędne.
Autorzy happeningu powiesili w środę na barierkach plakaty z napisem „400 zł”, po jednym plakacie na każde przęsło. – Jest ich dokładnie 100, a każda wraz z montażem kosztuje 400 zł. Dowiadywaliśmy się, że tyle to kosztuje, więc 40 tys. zł wydano w miejscu, w którym jest to zbędne – mówi Marcin Skrzypek z Forum Kultury Przestrzeni. W ten sposób próbuje zwrócić uwagę na to, że w Lublinie mamy, jak twierdzi, nadmiar barierek, bo stawiane są również w miejscach, w których są zbędne.
Za jedno ze zbędnych ogrodzeń autorzy akcji uważają ciąg barierek ustawionych między chodnikiem biegnącym wzdłuż al. Solidarności (w pobliżu ul. Puławskiej i Ćwiklińskiej) a równoległą do chodnika ścieżką przy korycie rzeki Czechówki.
– Między chodnikiem a ścieżką jest dobrych kilka metrów – przekonuje Skrzypek i dodaje, że nawet rozpędzonemu rowerzyście trudno byłoby tu zjechać.
– Na świecie jest też wiele miast portowych i nadrzecznych, gdzie bulwary są bezpośrednio nad wodą, kończą się uskokiem i ludzie sobie radzą – zauważa Jan Kamiński, opiekun Koła Naukowego „Krajobraz i Przestrzeń” w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, które zapraszało na dzisiejszą akcję. Plakaty z napisem „400 zł” zawisły nie tylko wzdłuż rzeki, ale też na barierkach niedaleko pobliskiego Lidla. – Tutaj barierka oddziela nas od płaskiego, zupełnie bezpiecznego trawnika, przed niczym nas nie chroni.
Krytycy doliczyli się w Lublinie ponad 1200 m barierek, które ich zdaniem są zbędne. – Jedyne, co możemy zrobić, to zwrócić uwagę na problem, mając nadzieję, że ktoś go rozwiąże – wyjaśnia Skrzypek. – Musi się pojawić wrażliwość i szacunek do krajobrazu. To podstawa. Krajobraz jest szpecony barierkami.
– Problemem jest nadmierne ich stosowanie – ocenia Kamiński. – Często takie problemy wynikają z tego, że najpierw przestrzeń jest niedostosowana np. do ruchu pieszych. Nie ma wygodnego dojścia, więc ludzie zaczynają wydeptywać ścieżki. Ale to dlatego, że nikt wcześniej nie przewidział, że do sklepu ludzie nie tylko będą przyjeżdżać samochodami, ale też przyjdą pieszo z pobliskiego osiedla.
– Przepisy wymagają stosowania balustrad, gdy różnica wysokości pomiędzy chodnikiem czy ścieżką rowerową, a przylegającym do nich terenem przekracza pół metra – stwierdza tymczasem Justyna Góźdź z biura prasowego Ratusza. – Takie urządzenia mają zabezpieczać pieszych oraz innych użytkowników ruchu przed ewentualnym upadkiem np. ze skarpy czy innego wzniesienia, ale także przed wejściem na jezdnię w niedozwolonym miejscu.
Odnosząc się do balustrad w pobliżu Lidla, Ratusz wyjaśnia, że zbudował je prywatny inwestor na swój koszt, a następnie przekazał miastu.
Najbardziej może zaskakiwać finał dzisiejszej akcji. Urząd potraktował ją jako zaśmiecanie terenu. – Informacje rozwieszone w ramach happeningu zostały umieszczone bez zgody Zarządu Dróg i Mostów, który jest zarządcą tego terenu – tłumaczy Góźdź. – Organizatorzy zostali wezwani do natychmiastowego usunięcia plakatów z uwagi na zaśmiecanie przestrzeni publicznej.