Po porodzie matka musi zostawić noworodka w szpitalu i iść do domu. Żeby nakarmić dziecko przychodzi do szpitala kilka razy w ciągu dnia.
- Kobiety, które rodzą w szpitalu przy ul. Staszica, dostają propozycję nie do odrzucenia - zadzwonił do redakcji pan Grzegorz, nowo upieczony ojciec. - Po porodzie są wypisywane do domu, a noworodki zatrzymywane. Matki muszą chodzić do szpitala 3-4 razy dziennie na karmienie. Dzieci leżą w jednym pomieszczeniu. Panuje tam straszny ścisk. Moja żona została w szpitalu tylko dlatego, że zrobiłem awanturę - dodaje wzburzony mężczyzna.
Dr Mariusz Skoczyński z Kliniki Położnictwa i Patologii Ciąży przyznaje, że na salach brakuje miejsc. - W sytuacji dużej liczby rodzących nie mamy wyjścia - mówi. - Aby nie odmawiać przyjęcia na poród, musimy szybko zwalniać łóżka. Mamy ich tylko 24. Trudno zadowolić wszystkich. Kiedy odmawiamy przyjęcia ciężarnej, też spotkamy się ze złością i niezadowoleniem.
- Dla nas sytuacja jest patowa - dodaje inna lekarka. - Ciąż jest coraz więcej. Nasz szpital zajmuje się także ciążami patologicznymi, podobnie jak szpital przy ul. Jaczewskiego, i nie za bardzo mamy gdzie takie kobiety odesłać.
Lekarz dyżurny ze szpitala przy al. Kraśnickiej zapewnia, że starają się nie odmawiać pacjentkom pozostania z dzieckiem do czasu jego wypisu. - Choć miejsc mamy dosłownie na styk - dodaje. - Teraz wyż rodzi.
Trochę lepsza sytuacja jest w Klinice Położnictwa i Perinatologii szpitala klinicznego nr 4 w Lublinie. - Mamy sto, czyli więcej łóżek - tłumaczy prof. Jerzy Oleszczuk, kierownik kliniki. - A jak trzeba, stawiamy dostawki na korytarzu. Bo jak się komuś odmówi przyjęcia, to jest awantura.
Zdaniem prof. Oleszczuka, który jest jednocześnie konsultantem wojewódzkim ds. położnictwa i ginekologii, potrzebne jest centrum perinatologii (dziedzina zajmująca się matką i noworodkiem). - Tak, aby kobieta i dziecko miały kompleksową opiekę tak długo, jak tego potrzebują - mówi. - Bardzo ważny dla dobrego rozwoju dziecka jest kontakt psychiczny i fizyczny z matką.