We wtorek w całej Polsce mieli protestować pracownicy dyskontów i hipermarketów przeciwko niskim pensjom.
Pomysł przeprowadzenia takiej akcji zrodził się wśród pracowników sieci „Biedronka”. Jak tłumaczył nam Alfred Bujara, przewodniczący sekcji handlu w NSZZ „Solidarność”, to sami pracownicy, często nie będący nawet członkami związków zawodowych, mieli organizować akcję.
Protest miał polegać na przesadnie skrupulatnym i dokładnym wykonywaniu powierzonych obowiązków przez pracowników i przestrzeganiu obowiązujących w danym sklepie procedur.
We wtorek odwiedziliśmy dwa sklepy sieci Biedronka w Lublinie. – Tak, coś słyszałem o proteście, ale w naszym sklepie go nie ma – powiedział nam jeden ze sprzedawców w „Biedronce” przy ul. Zamojskiej. O strajku nic nie wiedziała też jego koleżanka pracująca przy sąsiedniej kasie.
Pracownicy nie mieli na ubraniach specjalnych naklejek informujących o proteście. Nie było też ulotek, które miały być rozdawane w trakcie akcji.
W „Biedronce” przy ul. Jana Sawy protest potwierdził pracownik, który wykładał towar. – Robimy swoje, ale bardziej precyzyjnie – zaznaczył.
Co ciekawe, kasjerki w tym samym sklepie już w proteście nie brały udziału. – Ja nic nie wiem, pracuję tak, jak zawsze – powiedziała nam jedna z kasjerek. – Pracuję normalnie, bez żadnych zmian – dodała inna.
– Mieliśmy sygnały o próbach zastraszania pracowników przez pracowników wyższego szczebla. To może być wynik ich działań. Niektórzy mogli się obawiać konsekwencji udziału w proteście – mówi Piotr Adamczak, lider „Solidarności” w Biedronkach. – Chcemy przygotować kolejne akcje. Nie będziemy jednak ujawniać ich formy, żeby uniknąć takich sytuacji.