Ponownie ruszył dziś proces oskarżonego o korupcję Mariusza Deckerta, prezesa Polskiego Radia Lublin.
Do fatalnej w skutkach rozmowy obu panów doszło w czerwcu 2004 r. Deckert, wówczas dyrektor kancelarii prezydenta Lublina i polityk PiS oraz Robaczewski, prawicowy działacz zbliżony do LPR, spotkali się przy piwie w restauracji w centrum miasta. Deckert miał zaproponować rozmówcy 100 tys. zł łapówki. W zamian Robaczewski miał nakłonić radnego Ligi Mieczysława Rybę, by nie sprzeciwiał się zmianom w planie zagospodarowania miasta. Te zmiany były potrzebne, aby kielecka firma Echo Investment wybudowała w Lublinie hipermarket. Afera doprowadziła m. in. do rozpadu koalicji PiS i LPR rządzącej miastem.
Sąd Rejonowy skazał Deckerta na dwa lata więzienia w zawieszeniu, prezes odwołał się i w listopadzie ubiegłego roku sprawa trafiła do ponownego rozpatrzenia.
Dlaczego?
Bo sąd nie ujawnił ważnego dowodu. W innej sprawie Robaczewski zawarł ugodę z Deckertem i przyznał, że słowa urzędnika "mogły być żartem”.
- Podpisując ugodę nie myślałem, że to był żart. Mariusz naciskał na mnie, byłem zmęczony całą sprawą - tłumaczył dziś Robaczewski. Nie miał wątpliwości: - To była propozycja korupcyjna, a nie prowokacja intelektualna czy żart.
Deckert nie przyznał się do zarzutów i potwierdził wcześniejsze zeznania. - Cała sprawa to jedno wielkie nieporozumienie. Gdybym nie był pod wpływem alkoholu to bym tak nie żartował - stwierdził prezes Radia Lublin.
Platforma Obywatelska krytykowała PiS za to, że pomimo oskarżenia Deckert kieruje państwową rozgłośnią.