Rozmowa z Sylwią Lasok z Lublina, uczestniczką Pierwszego Maratonu Lubelskiego.
– Trenuję cały czas, ale niekoniecznie w taki sposób, jak bym chciała. Najczęściej biegam między piętrami. Nie ukrywam, że mój start jest trochę "na wariata”. Dzwonią do mnie znajomi. Martwią się, że nie dam rady i pukają w głowę. Liczę, że odezwie się we mnie wola walki i dobiegnę. Oczywiście wiem, że przed startem warto jeść makaron. Ja i tak jem dużo spaghetti, więc węglowodanów mam pod dostatkiem.
• Od dawna pani biega?
– Zaczęłam w styczniu. To było postanowienie noworoczne. Bieganie to jedyna forma aktywności, którą można uprawiać, gdy ma się dwójkę dzieci, bo można to robić o dowolnej porze. Miałam chętkę na dłuższe trasy i nagle – znak z niebios – maraton w Lublinie. Ostatnio pobiegłam w białostockim półmaratonie i nie miałam problemów z dobiegnięciem do mety. Przed maratonem czuję jednak większy respekt.
• Na jaki czas pani liczy?
– Na 4,5 godziny. Tak naprawdę nie wyobrażam sobie, że zejdę z trasy. Choćbym miała pełzać, to chcę dotrzeć do mety. Pobiegnę razem z koleżanką, która też jest amatorką. Zresztą sama ją namówiłam do biegania i wzięcia udziału w maratonie.
• Co daje pani bieganie?
– Bardzo dużą satysfakcję, która łączy się z dziwnym poczuciem wolności. Poza tym na takich imprezach jest świetna atmosfera. Ale zobaczymy, co powiem po maratonie. Bieg chciałabym zadedykować mojej babci Grecie.