SPSK 1 w Lublinie w przesłanym nam dzisiaj piśmie informuje m.in., że obowiązkiem autorki artykułu było udzielenie pomocy mężczyźnie, który stracił przytomność przed wejściem na oddział ratunkowy szpitala i leżał tam aż do przyjazdu pogotowia.
Podkreśla też, że dwie pielęgniarki SPSK 1 oceniły stan pacjenta, ułożyły w odpowiedniej pozycji i umożliwiły oddychanie, a na miejsce przyszedł lekarz dyżurny. Ordynator pisze również m.in., że lekarz oddziału ratunkowego może go opuścić tylko jeśli nie zagrozi to pacjentom i tylko, gdy ktoś go zastąpi.
Zobacz pełną treść listu: Ordynator SPSK 1: To dziennikarz powinien udzielić pomocy
– Tego typu zachowanie to skandal – uważa Adam Sandauer, przewodniczący Stowarzyszenia Pacjentów "Primum Non Nocere”. – Nikt tak naprawdę nie miał pewności, czy człowiek leżący na ulicy ma zawał, udar, czy jest w głębokim stanie upojenia alkoholowego. Czy na pewno wszyscy lekarze i pielęgniarki ze szpitala, obserwujący zdarzenie z okien i drzwi, byli aż tak zajęci, by nie móc pomóc?
Głos w sprawie zabrał też Zdzisław Kulesza, dyr. Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Lublinie. – Dyspozytor otrzymał zgłoszenie o 13.24, dwie minuty później karetka wyjechała. O 13.30 zespół ratunkowy był już na miejscu. Pojazd jechał łącznie 4 minuty. Z perspektywy oczekujących czas zawsze się dłuży.
Prawa i obowiązki - komentarz Anny Jasińskiej
Mężczyzna miał wyczuwalne tętno, nie dawał jednak żadnych innych oznak życia. Stałam blisko, nie wyczułam od niego woni alkoholu. Był blady. Nikt nie wiedział, czy człowiek ten ma zawał, udar, czy też jest w stanie silnego upojenia alkoholowego.
Karetki wciąż nie było. Dlatego zwróciłam się do szpitala, by poprosić o pomoc tamtejszych pracowników. Myślę, że jest to naturalny i ludzki odruch w sytuacji, gdy napotykamy na nieprzytomnego człowieka tuż przed szpitalem, a pomoc nie nadchodzi. Myślę też, że również czymś innym jest bierne obserwowanie sytuacji i robienie zdjęć, co tak ochoczo wykorzystała w swoim piśmie dr Agnieszka Mikuła – Mazurkiewicz, odpisując w imieniu dyrekcji.
Jeden z pracowników szpitala odpowiedział mi, że to pogotowie ma obowiązek wysłać na miejsce pomoc medyczną, w tym wypadku karetkę pogotowia, a lekarze Szpitalnego Oddziału Ratunkowego SPSK nr 1 nie mają prawa zareagować.
W tym samym czasie część tzw. białego personelu obserwowała zajście z okien szpitala. Widziałam, jak lekarze i pielęgniarki stali na schodach przed wejściem do SPSK 1. Na moich oczach nikt z nich nie zbliżył się do chorego. I trudno podejrzewać, że lekarze i pielęgniarki stali wtedy przy łóżkach pacjentów szpitala, żeby ratować ich życie lub zdrowie.
Tego samego dnia skierowałam do dyrekcji szpitala pytanie o to, jak w takiej sytuacji powinien zachować się lekarz szpitala, w pobliżu którego leży człowiek w stanie zagrażającym życiu lub zdrowiu.
Następnego dnia dr Agnieszka Mikuła – Mazurkiewicz w imieniu dyrekcji odpisała, że lekarz powinien wówczas pozostać na swoim stanowisku pracy. Stwierdziła też, że to ja powinnam udzielić pomocy nieprzytomnemu mężczyźnie, licząc się z poniesieniem konsekwencji karnych w przypadku, jeśli tej pomocy nie udzielę. "Końcowym etapem udzielania pierwszej pomocy przez świadka zdarzenia powinno być okrycie kocem” – dodała pani ordynator. " (…) W związku z powyższym czy dziennikarz Dziennika Wschodniego za zaniechanie udzielania pierwszej pomocy z artykułu 164 i 162 kodeksu karnego, poprzez wykonywanie zdjęć i bierne oczekiwanie na karetkę, a nie wykonywanie powyższych czynności, nie powinien być pociągnięty do odpowiedzialności karnej?” – pyta dr Mikuła – Mazurkiewicz.
Myślę, że widok lekarzy i pielęgniarek, obserwujących biernie całe zajście ze szpitalnych okien w roli gapiów jest dużo bardziej niebezpieczny i zastanawiający, niż widok kilku przypadkowych przechodniów próbujących udzielić, być może niezgodnie ze sztuką, ale jednak pierwszej pomocy człowiekowi, który traci przytomność na ulicy.
Okazało się, że mężczyzna, który zasłabł, był w stanie upojenia alkoholowego. To potwierdził jednak dopiero zespół ratunkowy karetki pogotowia. Gdyby miał zawał lub udar, być może nie przeżyłby do czasu, kiedy nadeszła pomoc. Przerażające jest to, że nie otrzymał jej od osób ze szpitala przy ul. Staszica, które przez kilka bądź kilkanaście lat było szkolonych w kierunku niesienia pierwszej pomocy. Pani ordynator powołuje się na przepisy karne i procedury, ale w jej reakcji zabrakło najważniejszego - zwykłego ludzkiego odruchu.
Stracić przytomność przy szpitalu tym lub innym, z takiego bądź innego powodu, mógł każdy z nas. Sugerując się odpowiedzią dr Agnieszki Mikuły – Mazurkiewicz pozostaje trzymać kciuki, by nigdy nie upaść w pobliżu szpitala. Szczególnie tego przy ul. Staszica.
Anna Jasińska