W sobotę – po raz pierwszy – ulicami miasta przebiegli uczestnicy maratonu. Pokonali 42 kilometry i 195 metrów.
Maraton widać było już z daleka. Z przodu policyjny motocykl i ciężarówka z wodą i bananami. Z tyłu karateka pogotowia. A w środku biegacze w białych koszulkach z logiem imprezy, specjalnie przygotowanych na tą imprezę.
- Jest dobrze – mówi Tomek Rakowski, szef TVP Lublin i jeden z organizatorów „Dzikiego”. Z uśmiechem, choć w nogach ma już 30 kilometrów. Mocny uścisk dłoni i biegniemy.
Tempo spokojne, 6 i pół minuty na kilometr. Można gadać. Nieco wieje, ale co najważniejsze nie pada i nie ma upału. Pogoda jak na zamówienie. Z ciężarówki podają nam picie. Butelki podawane z ręki do ręki wędrują wśród biegaczy. Mijamy samochody z kierowcami nieco zdziwionymi takim towarzystwem na jezdni. Na ścieżce rowerowej maraton rozciąga się. Jednak pomysł jest taki żeby wspólnie zakończyć bieg.
Jeszcze kilkaset metrów, widzimy już Zamek i wbiegamy na metę. A tam na każdego z biegaczy czekają medale przygotowane przez Fundację Rozwoju Sportu w Lublinie i wolontariusze z butelkami wody. Smakującej w tej chwili nadzwyczajnie.
W „dzikim” lubelskim wystartowało w sumie ponad 120 biegaczy i biegaczek. Za rok ponownie spotkamy się na ulicach Lublina (też przed Nocą Kultury) ale już na prawdziwym maratonie.