Za rzekomo niespłacone raty komornik zlicytował jej mieszkanie. - Pożyczkodawcy dopuścili się wyłudzenia - twierdzi prof. Henryk Cioch z Wydziału Prawa UMCS. Tymczasem sąd i prokuratura nie dopatrzyły się przestępstwa.
Historię naszej Czytelniczki opisaliśmy w poniedziałek. Kobieta - by wyciągnąć z długów męża - wzięła 20 tys. zł pożyczki. Skorzystała z ogłoszenia w gazecie. Pieniądze pożyczyła od prywatnych osób, bez odpowiedniej umowy.
A zabezpieczeniem pożyczki miało być jej mieszkanie. Monika podpisała przedwstępną umowę sprzedaży w formie aktu notarialnego. Obie strony umówiły się, że odstąpią od umowy po uregulowaniu zadłużenia. Stało się inaczej.
- Regularnie spłacałam pożyczkę, ale oni postanowili przejąć moje mieszkanie - mówi Monika. - Nie miałam żadnych dokumentów, ani świadków, więc sąd przyznał im rację.
Sprawa trafiła do komornika, który zlicytował mieszkanie. Nowa właścicielka chce pozbyć się dotychczasowych lokatorów. Komornik wyznaczył termin eksmisji
na 3 czerwca.
Monika próbowała dochodzić swoich racji przed sądem. Przegrywała kolejne procesy. O wyłudzeniu powiadomiła prokuraturę, ta jednak umorzyła śledztwo. Nie dopatrzono się znamion przestępstwa. Żaden z pożyczkodawców nie przyznał się do przekazywania Monice jakichkolwiek pieniędzy.
- Ci ludzie dopuścili się wyłudzenia przy pomocy wymiaru sprawiedliwości - mówi prof. Cioch. - Decyzje prokuratury i sądu są dla mnie co najmniej dziwne. Owszem, poszkodowana działała bardzo niefrasobliwie. To jednak nie zmienia faktu, że doszło do przestępstwa.
Monika zamierza zaskarżyć decyzję sądu. Sprawą zajmie się również rzecznik praw obywatelskich.