Kajakarzem został przypadkiem. Przypadek mógł też sprawić, że z życiową pasją mógłby się pożegnać. Lekarze nie dawali mu szans na wyleczenie. Marek Twardowski – wielokrotny medalista mistrzostw świata i Europy nie poddał się chorobie i dziś przygotowuje się do Igrzysk Olimpijskich w Londynie.
Nie miał wątpliwości.
Pseudonim "Twardy” zawdzięcza nie tylko swojemu nazwisku. Oprócz międzynarodowych sukcesów na swoim koncie ma bardzo ważne zwycięstwo. Marek Twardowski pokonał poważną chorobę, która mogła zupełnie wykluczyć go ze świata sportowej rywalizacji i to w momencie kiedy był u szczytu sławy. Choć lekarze mówili, żeby zapomniał o powrocie na wodę, on nie ani przez moment nie miał takich wątpliwości.
Latem 2009 roku doznał skrętu jelit: niezwykle rzadkiego schorzenia, które powoduje niedrożność jelit i może prowadzić do utraty sprawności.
Najgorsza była diagnoza
– Obudziłem się z potwornym bólem brzucha, to było nie do opisania, skręcało mnie, nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Coś zupełnie niespotykanego, nawet lekarze mówili, że nie zdarza się w młodym wieku – wspomina Marek Twardowski. – Miałem dwie operacje, rozpruty brzuch, wycięto mi prawie dwa metry jelita, założono 40 szwów. Byłem skrajnie wyczerpany, nie mogłem jeść, pić, schudłem prawie 20 kilogramów. W szpitalu leżałem prawie dwa miesiące. Ale najgorsza była diagnoza lekarzy: koniec z kajakami.
– Mówili krótko: nie ma powrotu do sportu, bo miałem rozcięty brzuch, gorsze przyswajanie pokarmów, bardzo osłabione mięśnie. Pomyślałem, że nie może się to tak skończyć, że jeszcze nie teraz. Niech mnie pokona zawodnik, a nie choroba.
Choroba to rywal
Tragiczna sytuacja nie załamała go. Nawet przez ułamek sekundy nie przeszła mu przez głowę myśl o tym, że mógłby się poddać. Chorobę potraktował jak sportowego rywala.
– Musiałem walczyć. Udało się, choć nie było łatwo – opowiada Marek Twardowski. – Przejście na drugą stronę korytarza, czy ubranie się było prawdziwym wyzwaniem. Miałem 40 stopni gorączki, przyjmowałem silne leki, nie jadłem. Byłem wycieńczony zarówno fizycznie jak i psychicznie. Z prawdziwego szczytu spadłem na samo dno. Byłem ledwie żywy, wszyscy dokoła mówili, że już po wszystkim. A jeszcze rok wcześniej byłem chorążym polskiej ekipy na igrzyskach w Pekinie, w dorobku mnóstwo medali. I teraz o tym zapomnieć, zostawić?
Determinacja
– Pomyślałem, że jedynym moim ograniczeniem jest ból. Zacząłem od krótkich spacerów, ćwiczeń na siłowni, potem jeździłem na rowerze. Robiłem wszystko żeby tylko nie napinać brzucha. Powoli wracałem do formy.
Ze szpitala wyszedł tuż przed swoimi 30 urodzinami. W powrocie do zdrowia pomogła mu wrodzona determinacja i sportowa wola walki, a także najbliżsi, którzy odwiedzali go w szpitalu. Wśród nich trener Andrzej Siemion.
– Przyniósł mi raz artykuł o norweskim biatloniście, który po poważnym wypadku motocyklowym wrócił do zawodów. Dało mi to ogromną energię. Podobnie było podczas spotkania z profesorem Markiem Pertkiewiczem z Kliniki Chirurgii Ogólnej i Żywienia Klinicznego Warszawskiego Uniwersytetu Klinicznego – podkreśla Marek Twardowski. – Powiedział mi, że jego oddział nie jest dla mnie, bo on leczy chorych ludzi, którzy nie mogą jeść i to oni potrzebują pomocy, a ja przecież sam do niego przyjechałem z Augustowa. To był fantastyczny zastrzyk optymizmu. Powiedział mi, jak się leczyć, jaką dietę stosować. Wiosną siedziałem już w kajaku, w czerwcu z moim klubowym partnerem Adamem Wysockim zdobyłem złoty medal mistrzostw Polski na 200 metrów.
Mobilizacja
Dziś Marek Twardowski w pełni formy trenuje, aby w przyszłym roku zdobyć podium w Londynie. Okazało się, że choroba wyświadczyła mu też pewną przysługę. Nauczyła pokory i umiejętności cieszenia się z małych rzeczy, których wcześniej nie dostrzegał.
– Wiedzieliśmy z Adamem jaki mamy poziom, na zawody jechaliśmy trochę na pewniaka z konkretnymi założeniami, co chcemy zdobyć. W czasie 14-letniej kariery zawodniczej zdobyłem 34 medali na mistrzostwach Europy i świata. W jakiej konkurencji nie wystartowałem, przeważnie przywoziłem medal. W pewnym momencie dopadła mnie rutyna. Z porażek szybko wyciągałem wnioski. Szedłem do przodu i nie było dla mnie rzeczy niemożliwych. Do czasu kiedy choroba przez chwilę okazała się silniejsza – przyznaje Marek Twardowski. – Teraz na treningach czuję więcej adrenaliny. Zmieniła się kadra, w której są młodzi zawodnicy. Startuję z nieco innego pułapu, a współzawodnictwo odkrywam na nowo, każdy trening mobilizuje mnie do lepszej pracy.