Rozmowa z Jackiem Mirosławem, autorem albumu „Mój Lublin”, który właśnie trafia do księgarni
• Z którego zdjęcia jesteś najbardziej dumny?
– Największym dla mnie przeżyciem – nie tylko jako fotoreportera – była wizyta Jana Pawła II w Lublinie. Jako jedyny lubelski fotoreporter dostałem akredytację na dokumentowanie tego wydarzenia. Znalazłem się w gronie ok. 20 fotoreporterów z całego świata, którzy byli tak blisko papieża. Tego się nie zapomina do końca życia. Kiedy Jan Paweł II przyjechał na KUL, ja wtedy spóźniłem się z wejściem na platformę, z której mieliśmy zrobić zdjęcia. Zabrakło dla mnie miejsca. Byłem załamany. Udało mi się jednak wejść do środka. Sądziłem, że zrobię ujęcia z góry, ale wszystkie okna w budynku były zamknięte. Jednak wybłagałem o możliwość otwarcia jednego z nich. Wyszły mi zdjęcia o wiele lepsze niż te, które inni robili z platformy na dole.
• Na tylnej okładce znajduje się zdjęcie płonącego autobusu MPK. Co się wówczas wydarzyło?
– To zdjęcie powstało przypadkowo. Akurat szedłem z redakcji do laboratorium, kiedy na wysokości sądu przy Krakowskim Przedmieściu zapalił się autobus – popularny wówczas „ogórek”. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Widok był jednak przerażający. Traf chciał, że akurat znalazłem się w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie. W podobny sposób powstało wiele niezwykłych zdjęć na całym świecie.
• Przez wiele lat byłeś obecny na najważniejszych wydarzeniach w regionie. Co Ci najbardziej utkwiło w pamięci?
– Takich zdarzeń było mnóstwo. Fotografowałem nie tylko głowy państwa, jak wizyty Edwarda Gierka, Piotra Jaroszewicza, Helmuta Kohla czy Lecha Wałęsy. Byłem świadkiem jak powstawała Bogdanka, robiłem zdjęcia zomowcom, którzy rozpędzali manifestacje w latach 80. Były również weselsze momenty – chociażby historyczny awans piłkarzy Motoru do ekstraklasy czy sukcesy koszykarzy Startu.
• Jaki był Lublin kilkadziesiąt lat temu?
– Wspaniały do fotografowania – naturalny, bez krzykliwych billboardów, ale za to z kolorowymi neonami, które rozświetlały Krakowskie Przedmieście. To były prawdziwe dzieła sztuki. Z nostalgią wspominam także słynny baobab na pl. Litewskim, który niestety nie przetrwał próby czasu. Nie ma już także wielu małych zakładów rzemieślniczych, w których pracowali prawdziwi fachowcy. Do lamusa przeszło również wiele kultowych barów i restauracji. Często spacerując po mieście żałuję, że nie robiłem wtedy więcej zdjęć. Są takie miejsca, które pozostały już jedynie w pamięci i nie są w żaden sposób udokumentowane. Mało kto już pamięta chociażby drewnianą przystań kajakową, która była w miejscu, gdzie Czerniejówka wpływa do Bystrzycy. Kiedy mieszkałem przy ul. Obrońców Pokoju, to Lublin kończył się w zasadzie tu, gdzie dzisiaj jest miasteczko akademickie. Wtedy były tu pola.
• W czasach PRL-u musiałeś uważać na cenzurę?
– Kiedyś do FSC przyjechał Gierek (I sekretarz Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, faktycznie głowa państwa – dop. red.). Po zakładzie oprowadzał go jeden z lokalnych bonzów partyjnych, który zazwyczaj źle wychodził na zdjęciach, o co miał często pretensje do fotografów. Moim zadaniem było zrobienie fotografii, na której miał być I sekretarz KC PZPR, lubelski dygnitarz i miejscowy robotnik. Wszyscy mieli mieć piękny uśmiech. Po wielu próbach udało mi się spełnić życzenie przełożonych. Wszyscy trzej uśmiechnięci od ucha do ucha. Niestety, na zdjęciu był jeden poważny mankament. Od lubelskiego sekretarza partii bił blask od złotego, sztucznego zęba. Zajęli się tym graficy. W gazecie zdjęcie było już bez wstydliwego blasku.
Jacek Mirosław
Jako fotoreporter pracował m.in. w Sztandarze Ludu, Dzienniku Lubelskim i Dzienniku Wschodnim. Do fotografii namówił go ojciec, znany przed laty kucharz i restaurator.
Pierwsze własnoręczne zdjęcia zrobił obok dzisiejszej Chatki Żaka. Nie były najlepszej jakości. Wówczas kupił książkę „Technika i technologia fotografii”. Po jej lekturze wykonał kilka zimowych zdjęć w Kazimierzu Dolnym. Jedno z nich przedstawiało kwiat róży, który iskrzył się w śniegu. Wysłał je na konkurs i... wygrał. Tak się zaczęło...
Źródło: Mój Lublin