Decyzja ta jest rezultatem zaplanowanej i od ponad roku realizowanej próby dyskredytacji mnie przez moją żonę, z którą się rozstaję – mówi Dziennikowi Wschodniemu Jacek Bury, senator Polski 2050.
Od jakiegoś czasu mówi się, że miałby pan zrezygnować ze startu w jesiennych wyborach do Senatu. To tylko plotki?
- Jestem osobą odpowiedzialną, także za swoją rodzinę. Kierując się troską o swoich bliskich podjąłem decyzję, że nie będę startował w najbliższych wyborach parlamentarnych i ograniczę swoją działalność publiczną. Decyzja ta jest rezultatem zaplanowanej i od ponad roku realizowanej próby dyskredytacji mnie przez moją żonę, z którą się rozstaję.
Są to kwestie prywatne, których nie chcę zbyt mocno nagłaśniać, ale otaczająca nas rzeczywistość pokazuje, że sprawy tego typu mają to do siebie, że w walce o finanse, czy o lepszą pozycję negocjacyjną, niejednokrotnie stosowane są nieczyste zagrania, szantaż i narzędzia o destrukcyjnym oddziaływaniu dla obu stron, ale też dla rodziny. W przypadku osób publicznych często wykorzystywane są do tego typu rozgrywek media, a ja nie chcę ponosić aż tak dużych kosztów dla moich bliskich. Dlatego chciałbym, aby uszanowano moją decyzję o wycofaniu się ze startu w wyborach.
To oznacza definitywną rezygnację z polityki?
- Nie. Obiecałem moim wyborcom, że w tej kadencji będę walczył o Lublin i Lubelszczyznę, tu jestem senatorem. Obiecałem, że będę troszczył się centralnie o Polskę w ramach pracy w Senacie. Dokończę tę kadencję. Jestem szefem regionu partii Polska 2050 Szymona Hołowni i Lubelszczyzna, i Lublin są mi bardzo drogie. Można dbać o region i działać lokalni nie będąc senatorem. Na ile wystarczy mi sił i zdrowia, będę angażował się w politykę. Nie mam ambicji bycia politykiem krajowym. Mam ambicje troszczenia się o Lubelszczyznę. Trzeba uporządkować priorytety – najważniejsze są moje dzieci, rodzina, moi współpracownicy w firmie, a następnie działalność społeczna i polityczna. W moich firmach daję pracę ponad 600 osobom. Oni też mają rodziny, potrzebują stabilnej sytuacji. Trzeba pracować, aby nie zachwiać bezpieczeństwa ekonomicznego ludzi, którzy ze mną pracują.
Jacek Bury – wybory parlamentarne
Decyzja i moment jej ogłoszenia są o tyle zaskakujące, że zaledwie kilka dni temu jako reprezentant Polski 2050, wspólnie z przedstawicielami Platformy Obywatelskiej, Polskiego Stronnictwa Ludowego, Nowej Lewicy i ruchu samorządowego „Tak! dla Polski” ogłosił pan porozumienie w sprawie tzw. paktu senackiego. Czy to znaczy, że nie będzie pan uczestniczył w dalszych rozmowach na temat wskazania wspólnych kandydatów opozycji do Senatu?
- Jak już powiedziałem, nie wycofuję się i do końca kadencji będę normalnie pracował. Dotyczy to także paktu senackiego. Szymon Hołownia powierzył mi misję ułożenia list senackich z innymi partiami i jesteśmy na bardzo dobrej drodze. Wiem, że Szymon i cała Polska 2050 poradziłaby sobie beze mnie, aczkolwiek chcę w tym uczestniczyć, bo do tej pracy się zobowiązałem. Ale to nie oznacza, że muszę kandydować. Nie chcę, żeby moja osoba była wykorzystywana do brudnej kampanii, nie chcę w tym uczestniczyć i narażać swojej rodziny i moich przyjaciół z Polski 2050 oraz paktu senackiego na nieczyste chwyty i manipulowanie opinią publiczną z wykorzystaniem nieprawdziwych informacji fabrykowanych przeciwko mnie.
Współpraca w ramach paktu senackiego jest w stanie poprawić wynik opozycji w wyborach do Senatu sprzed czterech lat?
- Wierzę, że tak. Wszystko zależy od wyborców i od tego, czy zaufają ludziom, którzy będą startowali do Senatu w danym okręgu wyborczym. Ale polskie społeczeństwo zrozumiało już, że PiS troszczy się o siebie i swoich działaczy, a nie o rozwój Polski. Mam nadzieję, że Polacy wybiorą mądrze i tak jak cztery lata temu Senat pozostał po demokratycznej stronie będąc światełkiem nadziei, tak będzie również po tych wyborach. Wierzę, że opozycja wygra też w Sejmie, bo on jest kluczowy dla naszej przyszłości. To jest największe wyzwanie.
Do wyborów zostało jeszcze ponad pól roku, ale pewne przymiarki już trwają. Kto mógłby być wspólnym kandydatem do Senatu w pańskim okręgu w Lublinie?
- W Lublinie, jak i w całej Polsce, mamy już pewne typy osób, które mogłyby powalczyć, ale nie będziemy tego jeszcze zdradzać. Myślę, że te nazwiska będziemy mogli ogłosić dopiero przed wakacjami. PiS szykuje się do bardzo brudnej i brutalnej kampanii wyborczej i nie możemy mu pomagać. Jeżeli ujawnimy te kandydatury teraz, najprawdopodobniej te osoby będą inwigilowane, będą zbierane na nie haki, żeby w kampanii zniszczyć ich wizerunek. Nie damy PiS-owi na to za dużo czasu.
O ile w Lublinie opozycyjny kandydat jest w stanie wygrać z politykiem PiS, co pokazuje pański przykład z 2019 roku, to w województwie lubelskim jest jeszcze pięć okręgów, w których partia rządząca wygrywała bez większych problemów. Jakie są plany pod tym względem, bo trudno nie odnieść wrażenia, że tutaj w poprzednich wyborach pole zostało oddane.
- Zrobię wszystko, żeby poszerzyć ten obszar wolności i zmienić barwy kilku okręgów senackich z Lubelszczyzny z barw PiS na demokratyczne. Wiem, że jest na to szansa co najmniej w dwóch dodatkowych okręgach.
Będą to kandydaci stąd, czy w ramach paktu senackiego wchodzi w grę wskazanie polityków spoza regionu?
- Ważne jest, aby kandydat pochodził z okręgu, w którym startuje. Jestem przekonany, że jeżeli ktoś ma osiągnąć dobry wynik, musi być rozpoznawalny w rejonie, z którego startuje i ma zasługi dla społeczności lokalnej.
Wróćmy do pańskiej decyzji. Powody osobiste to jedno, ale w nieoficjalnych rozmowach, głównie z politykami PO już od jakiegoś czasu można było usłyszeć, że nie wyobrażają sobie, by Platforma poparła pańską kandydaturę do Senatu. Miało to głównie związek z pana aktywnością chociażby w kontekście współpracy z radami dzielnic i krytyką wobec prezydenta Lublina Krzysztofa Żuka. Padały wręcz słowa „każdy, tylko nie Jacek Bury”. To nie było bez wpływu?
- Cztery lata temu w Lublinie zaufało mi ponad 84 tysiące osób. Mam nadzieję, że godnie sprawuję powierzony mi mandat i walczę o racjonalność w polityce. Nie zlałem się z Platformą Obywatelską i nie mam zamiaru za to przepraszać. Jeżeli otoczenie pana prezydenta mnie krytykuje, to przypomnę tylko, że podczas niedawnego spotkania z Donaldem Tuskiem w Lublinie padły słowa krytyki pod adresem Krzysztofa Żuka właśnie ze strony przewodniczącego PO. Mogę więc powiedzieć, że Krzysztof Żuk jest krytykowany tak przeze mnie, jak i przez Tuska. Cieszę się, że nie tylko ja jestem zdziwiony decyzjami lokalnych włodarzy.
Wspomniał pan o wyborach do Sejmu. Tajemnicą nie jest, że współpracy w ramach paktu senackiego nie da się przenieść na pole sejmowe i tutaj wspólnej listy raczej nie będzie.
- Bądźmy świadomi tego, że są to dwie zupełnie różne ordynacje wyborcze. To, co jest skuteczne w wyborach do Senatu, nie przekłada się na wybory do Sejmu. Wiarygodni analitycy znający technikalia wyborów parlamentarnych twierdzą, że najskuteczniejszym sposobem do zwycięstwa w wyborach do Sejmu byłoby stworzenie dwóch list po stronie opozycyjnej.
Zresztą ta pieśń o jednej liście opozycji powinna upaść kilka miesięcy temu, kiedy Lewica powiedziała, że nie pójdzie do wyborów z PSL, a PSL – że nie pójdzie z Lewicą. Wybrzmiało to bardzo mocno ze strony liderów tych ugrupowań, a mimo to Donald Tusk wciąż grał tę melodię, obwiniając Polskę 2050 o to, że nie chce takiego rozwiązania. W polityce nie zawsze wygrywa logika, często górę biorą emocje i chęć zdyskredytowania konkurenta politycznego.
Rozumiem, że jest pan zwolennikiem stworzenia dwóch bloków, ale na dziś wszystko wskazuje na to, że opozycyjne listy będą trzy…
- Najistotniejsze jest to, żebyśmy odsunęli od władzy tych, którzy szkodzą Polsce. Mamy drożyznę, wysoką inflację, łupienie Polaków wysokimi cenami paliw przez Orlen czy kosztami gazu i energii elektrycznej. Ja się na to nie godzę i mam nadzieję, że Polacy też mają dość okradania ich przez władzę, która tworzy programy dla swoich np. willa+ i posady dla działaczy PiS. Wystarczy tego wszystkiego. Opozycja się porozumie i czy to będą dwie, czy trzy listy, to damy radę.
Co zatem pana zdaniem powinna zaproponować opozycja, by – niezależnie od ostatecznej formuły – po ośmiu latach odsunąć PiS od władzy?
- Bardzo cieszę się z tego, że Polska 2050 i Polskie Stronnictwo Ludowe rozpoczęły rozmowy na temat tego, co możemy zrobić w Polsce zaraz po wyborach. To przede wszystkim uwolnienie spółek Skarbu Państwa od PiS-owskich nominatów, którzy zamiast zarządzać, okradają te spółki i nas jako obywateli. Chcemy wyrzucić tych wszystkich złych ludzi i w ich miejsce powołać fachowców. To możemy zrobić pierwszego dnia po wyborach. Chcemy też rozwiązać problem patu aborcyjnego w Polsce. Propozycja ustawy w tej kwestii będzie nieskuteczna, bo może ją zablokować prezydent, a później Trybunał Konstytucyjny. Najwyższy czas, by Polacy zdecydowali, jak Polska ma w tym względzie funkcjonować, jakie ma być prawo. Jesteśmy gorącymi zwolennikami referendum. Niech Polacy określą, czy chcą liberalizacji, czy powrotu do tzw. kompromisu aborcyjnego, czy zostawienia obecnego – moim zdaniem patologicznego – stanu. Dajmy głos obywatelom. Wynik referendum byłby wiążący dla wszystkich organów państwa, więc prezydent też powinien go uszanować. To też da się zrobić bardzo szybko po wyborach i takich pomysłów jest więcej. My naprawdę myślimy o przyszłości i o tym, by w Polsce dobrze się działo, żebyśmy zastanawiali się, jak żyć lepiej, a nie kłócili się na temat przeszłości i dzielili biedę.
Kiedy zatem zakończy się dyskusja na temat formuły startu opozycji w wyborach do Sejmu?
- Podejrzewam, że będzie to gorący temat przez najbliższych kilka miesięcy, dopóki nie zostaną ogłoszone wybory. Tak naprawdę, to wszystko będzie działo się do momentu złożenia list wyborczych do Państwowej Komisji Wyborczej. Do tego czasu może pojawić się wiele zmian, ale ja jestem spokojny i wiem, że Polacy mają dość wieloletniej kłótni polsko-polskiej w polityce. Czas pomyśleć o gospodarce i o tym, żebyśmy mieli lepszą pracę, więcej zarabiali i z nadzieją patrzyli w przyszłość, a nie kłócili się o to, kto więcej kradł lub kradnie.