Nasze dzieci przebywają na intensywnej terapii nawet kilka miesięcy. Każdy wie, jak ważny dla wcześniaków jest kontakt z rodzicami. Tymczasem w szpitalu przy ul. Staszica w Lublinie jest on ciągle ograniczany – oburza się jedna z matek, która poinformowała nas o sprawie.
Chodzi o Klinikę Położnictwa i Patologii Ciąży w SPSK1 w Lublinie. – Wciąż robi się nam ogromne problemy, żeby móc w normalny sposób przebywać z naszymi dziećmi, które szczególnie potrzebują naszej uwagi. Ostatnio szefowa kliniki postarała się, aby ograniczyć widywanie dzieci przez ojców – żali się kobieta. – My, jako matki, nie możemy zgodzić się z tym zarządzeniem.
Jakim prawem można ograniczyć prawa ojców tylko ze względu na ich płeć? Rozumiem ograniczenie liczby osób, które odwiedzają dzieci, do jednego rodzica na dziecko. Ale jak zarząd szpitala może decydować o tym, który kontakt – z ojcem czy matką – jest dla dziecka lepszy.
Kobieta podkreśla, że matka nie jest w stanie cały czas być przy dziecku. – To fizycznie niemożliwe, aby przez miesiące przy dziecku była tylko matka, to po prostu ponad siły. Do tej pory zamienialiśmy się z mężem, połowę dnia szłam ja, połowę mąż, żeby chociaż trochę móc odpocząć. Teraz wygląda na to, że matka musi od rana do nocy przebywać na oddziale, bez możliwości odpoczynku, bo ktoś miał kaprys, aby ograniczyć dzieciom kontakt z ojcami!
Szpital tłumaczy ograniczanie kontaktu względami bezpieczeństwa. Zaprzecza jednocześnie, że ojcowie nie mogą odwiedzać dzieci. – Nie możemy dopuścić do tego, żeby na intensywnej terapii, gdzie przebywają dzieci, które wymagają szczególnej opieki, przychodziło tak dużo osób. Zwłaszcza kiedy są upały przekraczające 35 stopni Celsjusza – tłumaczy prof. Anna Kwaśniewska, kierownik Kliniki Położnictwa i Patologii Ciąży SPSK1 w Lublinie. – Przy takich temperaturach jeszcze łatwiej o zakażenia.
Prof. Kwaśniewska dementuje jednocześnie informacje, że szpital ogranicza kontakt z ojcami. – Rodzice mogą się zmieniać. Chodzi o to, żeby przy dziecku była tylko jedna osoba – mówi kierownik kliniki.
Podobnego zdania jest tata dwutygodniowej Mai, która urodziła się w szpitalu przy ul. Staszica. – Jeśli do każdego dziecka przychodziłoby kilka osób, albo nawet dwie, to za chwilę zrobiłby się tam tłum – mówi pan Łukasz. – Nic dziwnego, że szpital chce tego uniknąć, bo dla dzieci na pewno to nie jest korzystne. To zwiększone ryzyko przeniesienia infekcji, co w przypadku dzieci leżących na intensywnej terapii jest szczególnie niebezpieczne.