

Śledztwo w sprawie sprzedaży dwóch lodowisk przez miejską spółkę MOSiR wszczęła lubelska prokuratura. Ślizgawki, które prezes MOSiR określał publicznie jako "chłam odkupiła od Lublina Krynica-Zdrój.

Natomiast mniejsze lodowisko uruchomiono po raz pierwszy w styczniu 2006 r. na pl. Litewskim. Kupione zostało za ponad 700 tys. zł, a pieniądze pochodziły z kary wpłaconej na rzecz miasta przez inwestora za niedotrzymanie słowa, że obok hipermarketu Leclerc przy ul. Zana powstanie kino. W kolejnych latach ślizgawka była rozkładana a to obok Leclerka przy Turystycznej, a to obok hali Globus. Ostatecznie MOSiR postanowił sprzedać również to lodowisko.
Poszukiwania kupca zaczęły się w marcu tego roku. - To jest chłam - tak prezes MOSiR, Zdzisław Hołysz tłumaczył się radnym z zamiaru pozbycia się ślizgawek. - Ja nie wiem, czy się w ogóle trafi ktoś, kto będzie chciał kupić to, co mamy do zaoferowania - mówił na sesji Rady Miasta. Po takiej publicznej reklamie do przetargu nie zgłosił się nikt.
Ale niespełna miesiąc później przetarg na dostawę dwóch lodowisk, w tym jednego zadaszonego namiotem ogłosił Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji w Krynicy-Zdroju. Parametry ślizgawek idealnie zgadzały się z opisem tych, których chciał się pozbyć Hołysz.
Lubelski MOSiR wygrał przetarg i w efekcie lodowiska zostały sprzedane do Krynicy za 700 tys. złotych. Tam od razu wybuchły kontrowersje wokół tej transakcji. Sprawa trafiła początkowo do śledczych z Krynicy. Później zdecydowano jednak, że postępowanie powinna prowadzić lubelska prokuratura.
Nie wiadomo jeszcze czy i kto usłyszy ewentualne zarzuty. Śledztwo prowadzone jest zarówno pod kątem przekroczenia uprawnień, jak i działania na szkodę MOSiR. - Oba te wątki będą dokładnie zbadane - zapewnia Nowak.
Jeśli w sprawie padną zarzuty, oskarżeni będą musieli liczyć się z karą nawet do 5 lat więzienia.
MOSiR uważa, że nie ma sobie nic do zarzucenia. - Według naszych prawników działaliśmy legalnie. Nie mamy nic do ukrycia i chętnie odpowiemy na wszystkie pytania prokuratury - mówi Miłosz Bednarczyk, rzecznik MOSiR. O szczegółach transakcji mówić nie chce. - Ze względu na toczące się śledztwo.
(jsz)