

(fot. Archiwum)
Spór o cmentarz w Piaskach Luterskich. Kilka tysięcy osób spierało się na uroczystościach pogrzebowych, czyli awantura z 1926 roku.

Latem 1926 roku po Lublinie rozeszła się pogłoska o zamieszkach na tle religijnym w Piaskach Luterskich (dawna nazwa Piask pod Lublinem). Mówiono o rannych, ofiarach śmiertelnych i aresztowaniach. Co się rzeczywiście tam wydarzyło w czerwcu 1926 roku?
To próbowali ustalić dziennikarze ówczesnego „Expressu Lubelskiego”, którzy przeprowadzili swoje własne śledztwo. W numerze gazety z 10 czerwca 1926 czytamy:
(…) W Piaskach Luterskich od dłuższego czasu krzewi się pod kierownictwem ks. Madziarza ruch religijny pod nazwą Kościoła Narodowego. Mówi się teraz o starciu tego kościoła z policją i tłumem rzymsko-katolickim”.
Co ustalili na miejscu dziennikarze? Zaczęło się od tego, że w pobliskiej Giełczwi zmarła mieszkająca w tej wsi mała dziewczynka. Jej rodzina należała do Kościoła Narodowego, który nie posiadał własnego cmentarza. Ten w Piaskach był przeznaczony dla wiernych wyznania rzymskokatolickiego. Miejscowi duchowni zgodzili się na to, żeby na ich cmentarzu pochować zmarłe dziecko. Postawili tylko jeden warunek: uroczystości żałobne miały się ograniczać jedynie do samego pochówku. Nic więcej.
Tymczasem ks. Madziarz chciał odprawić nabożeństwo na terenie cmentarza. Na to księża miejscowej parafii nie chcieli się zgodzić. Argumentowali m.in., że Kościół Narodowy nie jest w Polsce zalegalizowany. W dniu pogrzebu doszło do otwartego konfliktu. Tak to opisywał „Express Lubelski”:
(…) „Wczoraj około godz. 9 rano ku piaseckiemu cmentarzowi wyszły dwa orszaki. Jeden rzymsko-katolicki z ks. Stodulskim na czele, drugi złożony z członków Kościoła Narodowego na czele z ks. Madziarzem i ks. Szczepkowskim przybyłym z Krakowa. U wrót cmentarnych kondukt ks. Madziarza został zatrzymany przez kilkunastu policjantów pod kierownictwem asp. Jarnickiego z Lublina i komendanta miejscowego posterunku.”
Ks. Madziarz został uprzedzony dzień wcześniej, że podczas uroczystości pogrzebowych nie może być ubrany w szaty liturgiczne swojego Kościoła ani głosić żadnego kazania. To samo usłyszał po raz drugi przed wejściem na cmentarz.
Tymczasem pod bramą nekropolii zaczął się gromadzić tłum wiernych. Byli w nim zarówno zwolennicy ks. Madziarza, jak i miejscowi wierni Kościołowi rzymskokatolickiemu. Ci pierwsi usiłowali wejść na cmentarz, ci drudzy – blokowali bramę wejściową. Wiele osób z tej grupy trzymało w rękach kije.
W sumie – jak podały ówczesne media - było to kilka tysięcy osób. Doszło to słownych utarczek. Sytuacja w każdej chwili mogła się wymknąć spod kontroli. Policji udało się jednak temu zapobiec. Ale do czasu. Ks. Madziarz próbował jeszcze bezskutecznie wymóc odprawienie „swojego” nabożeństwa na cmentarzu.
Około południa doszło do dramatycznych scen. Tłum napierał na bramę i ogrodzenie cmentarza. Policja przestała panować nad sytuacją. Jak doniosła ówczesna gazeta, policjanci byli w każdej chwili gotowi do użycia broni, żeby zapanować nad tłumem. Ogrodzenie w końcu runęło pod naporem ludzi i kilka tysięcy osób znalazło się na terenie nekropolii.
Zmarła dziewczynka została pochowana. Ksiądz Szczepkowski, ten który przyjechał specjalnie z Krakowa, próbował jeszcze wygłosić przemówienie. W pewnym momencie jeden z policjantów przerwał mu wypowiedź. Na szczęście cały incydent obył się bez dalszych przepychanek i wierni wrócili spokojnie do domów.
Ks. Madziarz spotkał się po tym zajściu z dziennikarzami „Expressu Lubelskiego”. Wyjaśnił, że spełniał jedynie prośbę rodziców zmarłej dziewczynki, którzy pragnęli pogrzebu według obrządku ich wiary. Tłumaczył też, że o zakazie odprawienia nabożeństwa dowiedział się jedynie ustnie od komendanta policji. Kiedy zażądał tego zakazu na piśmie – ten miał mu odmówić.
O Piaskach i zatargu między dwoma Kościołami zrobiło się jednak głośno w całej Polsce. Tydzień po tych zajściach dziennikarze „Expressu” ponownie pojechali do Piask. Okazało się, że w Piaskach znów doszło do podobnego incydentu.
(…) Po obu stronach drogi gromadki żywo rozprawiających mieszkańców. Brama cmentarza jest zamknięte. Na nim i przed wrotami grupy mężczyzn i kobiet; tuż obok paru posterunkowych policji państwowej. W głębi placu przed cmentarzem większe grono policjantów. (…)
Dziennikarze dowiedzieli się, że tego dnia, rano, miał się odbyć pogrzeb jednej z mieszkanek Piask – także należącej do Kościoła Narodowego. Kondukt pogrzebowy przeszedł przez całe miasteczko i kiedy zbliżył się do bramy cmentarza, jego uczestnicy stanęli naprzeciwko kilkusetosobowej grupy, która blokowała wejście na jego teren. Na czele konduktu stał ks. Madziarz.
Jeden z policjantów oświadczył kategorycznie, że kondukt z trumną na cmentarz nie wejdzie. Takie dostał polecenie. Dodał przy tym, że nekropolia należy do miejscowej parafii i to ona decyduje, kogo i jak można w tym miejscu pochować. Rozpoczęła się słowna przepychanka między zwolennikami jednego i drugiego Kościoła. Ks. Madziarz w końcu ustąpił.
„Zastawszy taką sytuację, ks. Madziarz odprawił modły żałobne, tłum otaczający go, a liczą‐
cy kilkaset osób, odśpiewał pieśni poczem postawiono trumnę w poprzek gościńca i ksiądz Madziarz wraz ze swymi zwolennikami rozeszli się.” - czytamy w tekście.
Sytuacja stała się patowa. Tłum wzajemnie przekrzykujących się ludzi i trumna przed cmentarzem. Po pewnym czasie ludzie rozeszli się. Została jedynie trumna na środku drogi. Policjanci postanowili przenieść ją za bramę. Postawili ją pod gołym niebem – tuż przy cmentarnym ogrodzeniu. Pilnowało jej kilku funkcjonariuszy policji.
Dziennikarze zaś udali się do miejscowego wikarego Józefa Iwaneńko, który zastępował tego dnia ks. proboszcza Stodulskiego.
Wikary podkreślił raz jeszcze, że cmentarz nie jest własnością gminy, ale Kościoła rzymskokatolickiego.
„Gdyby nawet wszyscy parafianie piaseccy przyłączyli się do Kościoła Narodowego, jeszcze by to nie stanowiło pretekstu prawnego do zagarnięcia przez nich cmentarza do użytku własnego” – tak skomentował ks. Iwaneńko.
Dodał przy tym, że trumna ze zwłokami pozostawiona na cmentarzu spocznie w ziemi dopiero po sporządzeniu odpowiedniego aktu zgonu. Tak też się stało.
