Korytarze przewietrzające są konieczne, by nie powtórzył się krakowski scenariusz, gdzie pomimo wymiany starych pieców węglowych smog nie ustąpił. Dlaczego? Ponieważ blokowiska, jak parawany na polskich plażach, zastawiły kliny przewietrzające miasto - pisze w liście do mediów biolog Tomasz Buczek
Przez ostatni rok z każdej strony słyszało się: górki, na górkach, z górek, o górkach czechowskich. Temat sprawił, że po latach pasywności obudzili się obywatele miasta. W oficjalnych i kuluarowych dyskusjach stanowiska argumentowano bioróżnorodnością terenu. Postanowiłem przybliżyć pojęcie bioróżnorodności w kontekście funkcjonowania ekosystemu miejskiego Lublina i znaczenia górek. W tej toczącej się na wielu frontach batalii nie chodzi tylko o Górki, lecz o pomysł na miasto.
Trwa dekada bioróżnorodności
ONZ, ustanawiając lata 2011-2020 dekadą bioróżnorodności, oczekiwało od rządzących działań zmierzających do podniesienia świadomości na temat tempa wymierania gatunków i niszczenia ekosystemów na Ziemi. Jest to wezwanie do życia w harmonii z naturą, zaprzestania degradacji przyrody i racjonalnego zarządzania bogactwami. Śmiem twierdzić, że więcej o ochronie bioróżnorodności mówi się w krajach trzeciego świata niż u nas.
Czy bioróżnorodność się opłaca?
Bioróżnorodność to nic innego, jak bogactwo przyrodnicze. Tyle podpowiada nam intuicja. Jakie korzyści z bioróżnorodności ma mieszkaniec miasta? Pod względem bioróżnorodności miasta należą do najuboższych ekosystemów. Większość ludzi, zachowujących elementarną wrażliwość, cieszą przylatujące do karmników sikorki, powracające z zimowisk jaskółki, czy fiołki kwitnące na trawnikach.
Do innych przemawiają konkretne argumenty, np. że nietoperz zjada dziennie do 3500 komarów i innych podobnej wielkości owadów. Z kolei on nie może konkurować z jaskółką (ok. 6000), czy jerzykiem (nawet do 20 000!). To jest coś!
Kuna, która kilka lat temu zadomowiła się w Lublinie, likwiduje szczury. Żółto kwitnąca nawłoć, uważana – poniekąd słusznie – za chwast, należy do ważnych roślin miododajnych. Na dodatek kwitnie jesienią, gdy pszczoły nie mają zbyt dużego wyboru, a muszą zabezpieczyć energię na przezimowanie. A jeśli to niezbyt przekonujące, to warto wiedzieć, że rośliny wydzielają fitoncydy, hamujące rozwój mikroorganizmów. Dzikie gatunki krzewów, jak tarnina, dzika róża czy głóg dostarczają pełnych witamin owoców.
Porosty ostrzegają przed skażeniem środowiska
Badania Williama Nylandera prowadzone w połowie XIX wieku na terenie Paryża, dowiodły, że porosty reagują na dwutlenek siarki w powietrzu. Proste do przeprowadzenia obserwacje, których metodę bez trudu znajdziemy w internecie pod hasłem „skala porostowa”, zastępują skomplikowane metody analityczne. Na Górkach Czechowskich porosty wskazują, że jest to miejsce o dobrych parametrach powietrza. To w Lublinie rzadkość! Warto też powiedzieć, że mają one jeden z najwyższych wskaźników bioróżnorodności w mieście, zarówno jeśli chodzi o roślinność (222 gatunki roślin zielnych, w tym 170 to zioła i gatunki miododajne), ptaki (91 gatunków, w tym 58 lęgowych), jak i motyle (36 gatunków).
Bezwartościowe (według niektórych dyskutantów) łany nawłoci można kosić, zastępując je bogatymi zbiorowiskami murawowymi, które z kolei zasiedlą, zachowane tylko na fragmentach, gatunki ziół i rzadkich roślin, a za nimi motyle i ptaki. Jest to tzw. renaturyzacja, realizowana z powodzeniem w parkach narodowych czy rezerwatach.
Nie musimy używać betonu lub asfaltu, żeby się pozbyć nawłoci i chwastów. Opowiadający się po stronie TBV profesorowie, z powodzeniem prowadzący renaturyzację innych terenów przyrodniczych Lubelszczyzny, wypowiadając się o górkach zapominają o swoim dorobku.
Owszem, są i takie gatunki, które negatywnie wpływają na nas i miejski ekosystem. Są wśród nich roznoszące choroby lisy czy gołębie domowe, zagrażające ruchowi ulicznemu dziki czy kuna – drapieżnik doskonały. Są też rośliny, które alergizują lub wydzielają szkodliwe olejki eteryczne.
Zielony skwer czy betonowy plac?
W przestrzeni miasta decydującą rolę stanowią enklawy zieleni. Eksperci WHO uznali, że mieszkańcowi terenów zurbanizowanych komfort życia i zdrowie zapewnia 50 mkw. zieleni. Tymczasem nasi włodarze, w publikacji wydanej z okazji 700-lecia miasta, w rozdziale pt. Mój „zielony” Lublin (znamienne, że umieścili słowo zielony w cudzysłowie), chlubią się tym, że na mieszkańca przypada 24 mkw. A tu na górkach kolejne 30 hektarów mogą pokryć bloki, asfalt i betonowe chodniki.
Roślinność ma nie tylko zapewniać odpoczynek oczom. Wyspy miejskiej zieleni pozwalają skryć się przed uporczywym miejskim hałasem. Nasadzenia drzew poprawiają estetykę ciągów komunikacyjnych: pieszych, rowerowych, jak i samochodowych.
A tymczasem dowiadujemy się, że przebudowa Alei Racławickich, Poniatowskiego i Lipowej pochłonie 200 drzew. Urzędnicy pytani, czy to konieczne, odpowiadają: taki projekt... Chwilę! Projekty robi się na zamówienie, a te złe odrzuca. Będę wnioskował o wykreślenie z nazwy głównego lubelskiego traktu słowa „aleje”. Według oficjalnych danych w Lublinie wycina się rocznie od 3000-9000 drzew! Owszem, straty rekompensują obowiązkowe nasadzenia, ale wycina się w centrum, a w zamian sadzi na obrzeżach. Trzeba nam wiedzieć, że duże drzewo w ciągu roku wydziela tyle tlenu, ile ludzki organizm zużywa w ciągu dwóch lat.
Zimą smog, latem skwar
Badania dowodzą, że dobrze zaplanowane nasadzenia wokół źródeł zanieczyszczeń redukują je o 40 proc. Dzieje się to dzięki spowolnieniu tempa cyrkulacji, osiadaniu pyłów na liściach, a następnie ich spłukiwaniu do gleby. Liście i systemy korzeniowe roślin mają zdolność pochłaniania szkodliwych gazów, jak tlenki siarki czy azotu, a nawet metali ciężkich. Ale to wymaga planowania! My zaś wolimy wycinać i wycinać.
Przybywający do naszego miasta mówią, że tu śmierdzi. W Lublinie od wielu lat mówi się o przekroczeniach norm związków tworzących smog, dosłownie dymną mgłę. Przekroczenia pyłów niskiej emisji PM2,5 osiągały maksymalnie 1288 proc. normy, a pyłów PM10 maksymalnie 744 proc. normy (9 stycznia 2018).
Przeciętnie w roku było 53 dni (dane z lat 2014-2018), w których dochodziło do przekroczeń norm zapylenia, a dopuszczająca norma to 35 dni.
Według danych Urzędu Marszałkowskiego z powodu smogu przedwcześnie umiera w naszym mieście 1300 osób rocznie, a zwolnienia szacuje się na 471 tys. pracowniczych dni chorobowych!!! Padamy jak muchy i dalej wycinamy drzewa i likwidujemy kliny napowietrzające aglomerację.
Kręgosłup systemu ekologicznego
O napowietrzaniu miasta, a w tym o klinach napowietrzających, padło w dyskusji o górkach wiele sprzecznych argumentów. Ja polegam na opinii znanego w świecie, zmarłego 7 stycznia bieżącego roku, lubelskiego architekta Romualda Dylewskiego, który w latach 50-tych tworzył projekt urbanistyczny Koziego Grodu.
Na Górkach Czechowskich planował park wyżynny, który wraz z dolinami rzek i wąwozami miał dopełniać „kręgosłup systemu ekologicznego miasta”. Po wielu latach wykorzystano tę koncepcję włączając Górki do Ekologicznego Systemu Obszarów Chronionych. Taką rolę górek widzieli też autorzy obowiązującego Studium Kierunków i Uwarunkowań Zagospodarowania Przestrzennego Lublina z 2000 roku.
Korytarze przewietrzające są konieczne, by nie powtórzył się krakowski scenariusz, gdzie pomimo wymiany starych pieców węglowych smog nie ustąpił. Dlaczego? Ponieważ blokowiska, jak parawany na polskich plażach, zastawiły kliny przewietrzające miasto.
Lublin „miastem obciachu”
Co robi się w Lublinie? Ratusz podejmuje próbę zmiany Studium tak, by zabudowa największego z klinów, czyli Górek, była możliwa. Pominięto głosy ok. 6,5 tysiąca mieszkańców z głosami sprzeciwu dla zabudowy górek, którzy złożyli uwagi do drugiego wyłożenia Studium (przy pierwszym wyłożeniu uwagi zgłosiło ok. 900 osób). Mówiąc językiem Pawła Kukiza, zmielono te głosy i ogłoszono wątpliwe prawnie referendum.
Śmieją się z nas w Polsce, pisząc, że jesteśmy „miastem obciachu”. Kto widział pytanie referendalne składające się z 63 wyrazów, będące zdaniem wielokrotnie złożonym, na które trzeba odpowiedzieć „tak” lub „nie”?!
Tablica Mendelejewa w płucach
Kliny napowietrzające wpływają na termikę miasta. W upalne dni asfalt i beton intensywnie nagrzewają się, w wyniku czego powstaje „miejska wyspa ciepła”. W miejscu unoszącego się gorącego powietrza powstaje podciśnienie zasysające chłodniejsze powietrze z obrzeży miasta. Aby taka „miejska bryza” mogła dotrzeć do centrum, potrzebne są korytarze napowietrzające.
Najlepszym sposobem na utrzymanie właściwego bilansu ciepła jest roślinność, która szybciej się schładza. W centrum Lublina na nasadzenia nie ma miejsca, a te które są, znikają pod kolejnymi budynkami. Upał nie słabnie nawet nocą. A nam, zamiast rozwiązywać problem, zaleca się w upały nie wychodzić z domu, by uniknąć udaru.
W Lublinie od lat obserwuje się deficyt opadów. Mam wrażenie, że ta lubelska wyspa ciepła wypycha chmury poza granice miasta. Deszcz nie spłukuje z ulic pyłu nagromadzonego po zimowym smogu, toksycznych drobin ścierających się opon i klocków hamulcowych. Wystarczy lekki wiatr, a cała tablica Mendelejewa trafia do naszych płuc.
Park mój widzę ogromny
Po tych mrożących krew w żyłach statystykach wracam do górek czechowskich. W wyobraźni widzę spalone słońcem trawniki w parku 700-lecia. Widzę rozmywanie lessowych wierzchowin, jakiego doświadczono przy budowie parku na Zawilcowej. Czy miasto będzie stać na nawodnienie terenu i obiecywane nasadzenia, alejki, ogródki jordanowskie itd.? Przecież miasto już nie wytrzymuje budżetu przeznaczonego na parki miejskie.
Utrzymanie 13 hektarowego parku Saskiego kosztowało w ubiegłym roku 1,2 mln zł, a jego rewitalizacja, czyli kosmetyka, pochłonęła 13 mln. W przyszłym roku planowana jest modernizacja 30 hektarowego parku Ludowego za 29 mln złotych. A park 700-lecia na górkach ma mieć 70 hektarów. Czy mieszkańcy będą chcieli spłacać kolejne długi miasta?
Walka o dziś i jutro
Przeciwnicy zabudowy górek proponują na całej powierzchni terenu naturalistyczny park z fragmentami przeznaczonymi pod użytki ekologiczne, miejscami przeznaczonymi na sport, rodzinną rekreację i edukację. Tym sposobem zdołamy zachować bioróżnorodność gatunkową i krajobrazową terenu, jak i całego miasta.
Roślinność porastająca górki zatrzymuje wodę. W najcieplejsze lata górki były oazą zieleni wśród wypalonych blokowisk. Park naturalistyczny nie wymagałby wielkich inwestycji i nie byłby kosztowny w utrzymaniu. Tym bardziej, że na ochronę występujących tu zwierząt chronionych na mocy prawa krajowego i Dyrektywy Siedliskowej Unii Europejskiej z roku 1992 będzie można pozyskać fundusze. Na części terenu będzie można stworzyć arboretum, o którym marzył obrońca górek prof. Dominik Fijałkowski.
Przytoczę, co ponad pół wieku temu napisał o górkach wspomniany wcześniej Romuald Dylewski: „w pięknym krajobrazie suchych dolin i wąwozów miał powstać wielki, półnaturalny, ogólnomiejski park”.
Rozumiem, że można mieć różne pomysły na miasto, ale nie można ignorować wyników badań. Nie można też pytać w referendum o to, co regulowane jest nadrzędnym prawem krajowym i unijnym. Wypowiedział się na ten temat w liście do Prezydenta Krzysztofa Żuka Andrzej Szweda-Lewandowski, dyrektor Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska.
Polityka spalonej ziemi
O ile mi wiadomo, najpierw się planuje, a potem przystępuje do realizacji. To, co dzieje się w Lublinie, przypomina mi odcinki czeskiego filmu animowanego „Sąsiedzi”. To polityka spalonej ziemi. Dramat zielonego kiedyś miasta. Mądry Polak po szkodzie – powiadają. Brakuje wciąż kompleksowego pomysłu rozwoju miasta. I nie wystarczą deklaracje, bo ocenie podlegają efekty.
Trzeba też brać pod uwagę, co piszą eksperci. Trzydziestu dziewięciu z nich podpisało się w 2018 roku pod „Planem Adaptacji do zmian klimatu Miasta Lublin do roku 2030”. W wielu miejscach znajdziemy tam informacje o istotnym znaczeniu Górek dla ekosystemu miasta. Eksperci sugerują podjęcie działań „w celu objęcia ochroną ustawową najcenniejszej pod względem przyrodniczym części Górek Czechowskich, które wyróżniają się na tle miasta walorami przyrodniczo-krajobrazowymi oraz pełnią istotne funkcje rekreacyjne dla mieszkańców”.
Obiecałem sobie, że nie wspomnę w tym tekście o chomiku. Żeby nie było, że tylko z powodu tego miłego zwierzątka jacyś ludzie blokują zabudowę górek. Udało mi się!
*Tomasz Buczek,
z wykształcenia biolog (ornitologia i ochrona przyrody), nauczyciel (w liceum i szkole podstawowej), badacz fauny Lublina (w tym ptaki i miejska populacja chomika). Na swoim koncie ma ponad 30 publikacji naukowych, artykuły popularyzatorskie i liczne ekspertyzy przyrodnicze.
Skróty i śródtytuły pochodzą od redakcji