Kapitan dywizjonu artylerii w Chełmie ukradł swoim podwładnym telefony. Według jego adwokata zrobił to, ponieważ był zestresowany. Wojskowego Sądu Garnizonowego w Lublinie te tłumaczenia nie przekonały. Żołnierz stracił pracę.
Droga oficera na ławę oskarżonych rozpoczęła się na początku września. Wtedy pojechał na poligon w Nowej Dębie. Późno w nocy wyniósł z sali żołnierskiej trzy zostawione na wierzchu telefony komórkowe. Aparaty zaniósł do swej kwatery, tam wyciągnął z nich karty SIM. Potem telefony zawinął w reklamówkę i schował do swej torby. Następnego dnia w lesie pozbył się kart. A okradzionemu żołnierzowi powiedział: "A nie mówiłem, żeby zamykać drzwi”.
Kapitan pewnie by nie wpadł, gdyby nie inni żołnierze. Ktoś widział, jak Marek M. w nocy kręcił się pod kwaterami a potem coś wyrzucał do lasu. Wojskowi w tajemnicy przeszukali jego rzeczy i znaleźli telefony. Zawiadomili żandarmerię wojskową.
Po dwóch dniach od kradzieży artylerzysta zorientował się, że kradzione telefony znikły z jego rzeczy. - Myślałem, że ktoś je oddał i sprawa przycichnie - tłumaczył w prokuraturze. Ale po kolejnych dwóch dniach przyjechała żandarmeria i postawiła mu zarzut kradzieży.
Adwokat kapitana utrzymywał przed sądem, że wojskowy kradł, bo przez poligonowe ćwiczenia był w stresie. - To był mój największy błąd w życiu - tłumaczył się Marek M.
Sąd wojskowy skazał oskarżonego na rok więzienia w zawieszeniu. Nakazał też usunąć oficera z wojska. - Sprzeniewierzył się przysiędze, nie może być żołnierzem zawodowym - uzasadnił sędzia Marek Głowienka.
Wyrok jest nieprawomocny.