S. Coselli.
Polakowski o chorobie dowiedział się kilka lat temu. Z czasem odczuwał coraz silniejsze bóle w klatce piersiowej i brzuchu. Jego tętniak rósł. W końcu osiągnął kolosalne rozmiary,
10 centymetrów średnicy. Był jak tykająca bomba, która w każdej chwili może pęknąć, powodując śmierć. Według lekarzy, mężczyzna miał przed sobą najwyżej kilkanaście tygodni życia.
A pan Jarosław ma dla kogo żyć. W domu czeka dwoje małych dzieci.
Na szczęście do Polski przyjechał prof. Coselli. I wykonał najdłuższe cięcie w historii kardiochirurgii. Coselli zoperował lublinianina w ramach… szkoleń dla lekarzy. Wyciął tętniaka, wstawiając w miejsce aorty półmetrową protezę. Operacja trwała siedem godzin. Na monitorze oglądał ją m.in. prof. Janusz Stążka, kierownik Kliniki Kardiochirurgii szpitala klinicznego nr 4 w Lublinie.
- Byłem pod ogromnym wrażeniem - mówi prof. Stążka. - To był bardzo rozległy zabieg. Wymagał wymiany aorty od ramienia aż do miednicy. Do zabiegu zużyto kilkanaście litrów krwi, czyli cały zapas, jakim dysponowała Małopolska.
Operacja się udała. Dzwoniliśmy do szpitala. Chory jest na intensywnej terapii. Lekarze nie zgodzili się jednak, abyśmy porozmawiali z nim przez telefon.
- Jest przytomny, stabilny, oddycha samodzielnie - powiedział nam prof. Jerzy Sadowski, kierownik Kliniki Chirurgii Serca, Naczyń i Transplantologii krakowskiego szpitala. - Utrzymują się jeszcze powikłania neurologiczne w postaci zaburzeń ruchowych kończyn dolnych. A to dlatego że od wymienionej aorty odchodziło wiele naczyń krwionośnych, w tym do rdzenia kręgowego. Pacjent po operacji nie miał czucia w nogach, ale jest coraz lepiej. Zaczął już ruszać palcami.
Prof. Coselli przyznał po zabiegu, że był to jeden z największych tętniaków, jakiego w życiu wyciął. - W Polsce jest może 2-3 chirurgów, którzy zabierali się za takie tętniaki. Ze zmiennym szczęściem. A Coselli ma ich na swoim koncie ponad 3 tysiące - dodaje prof. Sadowski. - Jego ośrodek w Houston to mekka dla kardiochirurgów z całego świata. •