To już przesądzone. Do końca roku z ul. Nałęczowskiej zniknie 20 okazałych lip.
- Niech pan tylko zobaczy. Jeśli na mój pas jezdni wjedzie pod prąd jakiś wariat, to ja nie mam gdzie zjechać. Mogę co najwyżej rozbić się na drzewie - pokazuje Stefan Kurzyna, wieloletni kierowca. Rząd lip stoi przy samej krawędzi asfaltu. Nie ma ani kawałka pobocza.
Miejscy urzędnicy już dwa lata temu zdecydowali, że szpaler drzew przy os. Szerokie pójdzie pod topór. Tę decyzję storpedowali ekolodzy z Ligi Ochrony Przyrody. Sprawa trafiła do Samorządowego Kolegium Odwoławczego.
Niezależne ekspertyzy zlecone przez SKO były jednoznaczne: lipy muszą zniknąć. Zgodnie z przepisami drzewa nie powinny rosnąć bliżej niż 3,5 m od jezdni. - Ale nikt nie myśli o tym, że tu są nawet stuletnie lipy - oburzała się Anna Mikołajko-Rozwałka, prezes lubelskiej Ligi Ochrony Przyrody.
Spór przeniósł się do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Ekolodzy znów przegrali. - Wyrok jest prawomocny i możemy już przystępować do wycinki - cieszy się Andrzej Bałaban, zastępca dyrektora Wydziału Gospodarki Komunalnej w Urzędzie Miasta.
- Oczywiście, że żal mi jest każdego drzewa - mówi Marian Stani, szef miejskiego Wydziału Ochrony Środowiska. - Ale nigdzie nie jest powiedziane, że jak drzewo rośnie w jednym miejscu to ma tam pozostać aż się zestarzeje i uschnie. Te lipy stwarzają zagrożenie dla kierowców, bo rosną w skrajni drogi. Poza tym część z nich ma zachwianą statykę, co oznacza że w każdej chwili mogą runąć.
Ekolodzy są rozgoryczeni. - To nie drzewa wjeżdżają na ulicę i uderzają w samochody, to nie drzewa jeżdżą pijane i przekraczają prędkość - mówi Krzysztof Gorczyca, szef Towarzystwa dla Natury i Człowieka, zrzeszającego lubelskich ekologów. - Dlatego nie można usprawiedliwiać wycinki bezpieczeństwem kierowców.
Lipy będą sukcesywnie usuwane do końca roku. Zanim zacznie się wycinka, fachowcy sprawdzą, czy w koronach drzew nie ma ptasich gniazd, których niszczenie w okresie lęgowym jest zabronione.