Niepełnosprawny w Lublinie niczego sam nie załatwi. Wszędzie czyhają na niego strome schody, progi i wąskie drzwi. Na pomoc przechodniów też nie powinien raczej liczyć.
Nasz reporter wsiada na wózek i próbuj ruszyć. Z trudem, ale w końcu udaje się. Dojeżdża do Urzędu Miejskiego na tyłach hotelu "Europa”. Tu kapituluje po raz pierwszy: schody są nie do pokonania. Żadnego podjazdu. A w środku jeszcze gorzej, bo nie ma nawet windy. Kiedy próbuje wycofać się spod urzędu, koła wózka wpadają w poślizg, a ląduje na ziemi. Tylko że on może wstać i próbować dalej.
Podróż do siedziby telewizji kablowej trwa pół godziny, mimo że to niespełna kilometr dalej. Największym utrudnieniem są bezmyślnie zamarkowane samochody. Trzeba się wracać i szukać szczęścia po drugiej stronie ulicy. Wreszcie dociera do kablówki. Bardzo strome schody mają około dwóch metrów wysokości. Na dodatek są wąskie, a drzwi do firmy otwierają się na zewnątrz. Żeby tam się dostać, dwie osoby musiałyby wnieść wózek na górę, a trzecia otworzyć drzwi. Niestety, do pomocy zgłasza się tylko jedna kobieta. Reporter prosi, żeby wypchnęła go z oblodzonego chodnika, bo nie może ruszyć. To nie jest dobry pomysł: wózek leci do przodu, a on znowu ląduje na oblodzonym chodniku.
Kolejny punkt na trasie to urząd skarbowy. Schody są niskie, ale wózek nie mieści się w wąskich drzwiach. Tutaj też nic nie załatwi.
Może chociaż do banku uda się dostać? Bank Pekao SA przy Krakowskim Przedmieściu 64. Schody bez podjazdu, drzwi za wąskie. Żeby otworzyć drugą połowę drzwi musiałby wstać. Ale przecież nie może.
Do zapłacenia jeszcze rachunek za telefon komórkowy. Chociaż na drzwiach salonu Idei widnieje napis "Dla Każdego”, to na pierwszy rzut oka widać, że nie każdy może tu wejść, a raczej wjechać. Reporter krążył wózkiem przed drzwiami kilka minut. Nikt nie raczył nawet spytać, czy w czymś pomóc.
Zrezygnowany udał się w kierunku bankomatu, żeby wziąć pieniądze na leki. Dojechał, tylko że nie mógł dosięgnąć otworu, gdzie wkłada się kartę. Z wózka nie było też widać klawiatury. Musiałby znowu prosić o pomoc i jeszcze podyktować komuś swój PIN.
Pieniądze i tak by się nie przydały, bo w centrum nie znalazł ani jednej apteki, do której wjechałby bez problemu.