Usypianie szczeniąt kierownictwu schroniska specjalnie nie przeszkadza. Wolontariuszki, które namawiały do sterylizacji dorosłych psów dalej nie mogą tam legalnie pracować. A finansujące placówkę miasto nie interesuje się sprawą.
- A co w tym dziwnego, że pies ma ciągotę do suki? Krzywdy jej nie zrobi, tak samo jak mężczyzna kobiecie. To natura - wyjaśnia z uśmiechem Anna Mamcarz, kierowniczka schroniska.
- Suki trzymane są razem z psami. Odnosiłyśmy wrażenie, że pracownicy schroniska mają niezłe widowisko ze zbliżeń zwierząt. Prosiłyśmy: rozdzielcie je, przecież ta suka rodziła trzy miesiące temu... - opowiada Dorota Kwiatkowska, zawodowy psycholog, która zgłosiła się do schroniska jako wolontariuszka. - Komentowali te zbliżenia, śmiali się, dla nich to była zabawa - dodaje Małgorzata Obroślak, inna wolontariuszka.
Kobiety, które wiele dobrego zrobiły dla zwierząt, nie mogą jednak formalnie pracować w schronisku. Już trzy miesiące temu opowiedziały o panującej tam sytuacji w Urzędzie Miasta i poprosiły na piśmie, by śladem innych takich placówek w Polsce zalegalizować ich wolontariat. Ale do dzisiaj nie dostały odpowiedzi. Dlaczego? - Moja wiedza w tej sprawie jest wyrywkowa - uchyla się Mirosław Kalinowski z biura prasowego UM.
Sposobem na niekontrolowaną prokreację psów byłaby sterylizacja, a nie - jak teraz - "eutanazja ślepych miotów”. Jednak na 160 zwierząt jedynie 30 proc. wysterylizowano. - Czemu tylko tyle? Bo to byłby raj na ziemi, jakby się dało wszystkie - uważa pani kierownik.
Sytuacją w schronisku zainteresowaliśmy inspekcję weterynaryjną. - Usypianie zdrowych zwierząt na pewno nie jest etyczne. Tym bardziej, jeśli można zapobiec ciąży - uważa Paweł Piotrowski, z-ca powiatowego inspektora weterynarii w Lublinie. I zapowiada dokładną kontrolę w schronisku.
Przytułek dla bezdomnych zwierząt utrzymywany jest głównie z pieniędzy podatników. W 2006 roku Urząd Miasta w Lublinie przeznaczył na schronisko 310 tys. zł.