Po wakacyjnej przerwie nie będzie już barku w podziemiach Ratusza. Bo urzędnikom przeszkadzały dochodzące z lokalu zapachy.
- Możemy się tu nauczyć prawidłowego układania posiłków na talerzach, wydawania dań klientom i pracy przy kasie - mówi Monika Piętka z klasy I FT.
Komu to przeszkadza? Urzędnikom. - Skargi dotyczą dwóch spraw: jadłospisu i zapachów - wyjaśnia Krzysztof Łątka, sekretarz miasta. I jak dodaje, jadłospis nie podoba się samemu prezydentowi. Ale nie tylko jemu. - Barek powinien być lepiej zaopatrzony. Rozumiem, że to szkolne warsztaty, ale Ratusz powinien być reprezentacyjnym miejscem - mówi Leszek Daniewski, radny PO.
Jego klubowy kolega, Paweł Bryłowski, nieraz skarżył się na dochodzące z dołu zapachy.
- Półtora roku temu próbowano już udrożnić wentylację - przyznaje Łątka. - Nic to nie dało. Dlatego gdy do prezydenta przychodzi jakiś ważny gość, np. ambasador, to jest witany zapachem kotleta mielonego.
- Jest smacznie i jest tanio. Wolę to, niż jakieś pizze czy hamburgery, bo nasze tradycyjne dania są zdrowsze. Poza tym, gdzieś te dzieci muszą się uczyć zawodu. Nikt kucharzem się nie rodzi - mówi pani Anna, stała bywalczyni barku.
- Większość to stali klienci - przyznaje Teresa Gałka, instruktorka zza kasy. - Każdego dnia stołuje się u nas do 130 osób, a gdy jest sesja Rady Miasta, to klientów bywa nawet dwustu.
Ale klamka zapadła. Po wakacjach miasto nie przedłuży zawartej ze szkołą umowy na korzystanie z pomieszczeń. Uczniowie są rozżaleni. - Nie chcemy się stąd wynosić - mówi Agnieszka Sagan. - Tu są kulturalni klienci, a w szkolnym barku bywa różnie - dodaje Monika.
Ratusz zapewnia, że poszuka innego miejsca na barek. - Ma się tym zająć Wydział Gospodarowania Mieniem (WGM) - wyjaśnia Łątka. Ale młodzież chce pozostać w centrum. - Do Lublina dojeżdżam z Dysa, a tu mogę dojść pieszo z dworca - podkreśla Marek Stefaniak.
- Poszukamy lokalu w okolicy Ratusza. Ale najpierw musimy zapytać szkołę, jakich pomieszczeń potrzebuje - zapowiada Andrzej Wojewódzki, dyrektor WGM.